Dopamina i stan euforii
Badania pokazują, że mózg osoby zakochanej funkcjonuje tak, jakby był „na haju”. Odpowiedzialne za ten stan procesy biochemiczne powodują, że miłosne upojenie przypomina stan euforii. Szczególne znaczenie ma tu dopamina, jeden z neuroprzekaźników uwalnianych przez ośrodkowy układ nerwowy, potocznie określany mianem „hormonu szczęścia”. Nazwę tę zawdzięcza obserwacji, zgodnie z którą dopamina bierze udział w działaniu tzw. układu nagrody, czyli zbioru struktur mózgowych aktywowanych w trakcie wykonywania czynności, które sprawiają przyjemność, np. podczas jedzenia słodyczy, zakupów, hazardu czy też pod wpływem substancji psychoaktywnych.
Wzrost poziomu dopaminy w mózgu sprawia, że przyjemność czerpana z przyjemnych, nagradzających czynności jest jeszcze większa. Nic więc dziwnego, że człowiek jest motywowany do tego, by ten stan w sobie wywoływać i podtrzymywać, co w efekcie może nawet doprowadzić do uzależnienia.
Nie inaczej funkcjonuje człowiek zakochany – już samo oczekiwanie na spotkanie z ukochaną osobą podwyższa aktywność neuronów dopaminowych, sprawiając, że chcemy z tą osobą spędzać jak najwięcej czasu, nieustannie o niej myślimy czy wysyłamy jej smsy. Silny wpływ dopaminy na procesy motywacyjne sprawia również, że dla obiektu naszych westchnień jesteśmy w stanie zrobić bardzo wiele, łącznie z zupełną reorganizacją własnego życia (np. przeprowadzką do innego miasta czy kraju).
Rozłąka z ukochaną czy ukochanym działa bowiem podobnie do odstawienia substancji psychoaktywnej, wywołując obniżenie stężenia dopaminy, a wraz z nim objawy przypominające głód narkotykowy. Potwierdza to przegląd badań, jaki opublikowali Brian D. Earp i jego współpracownicy z University of Oxford. Zgodnie z zebranymi przez nich dowodami, zakochanie pod wieloma względami przypomina uzależnienie, między innymi dlatego, że opiera się o działanie tych samych substancji neurochemicznych.
Motywująca serotonina
Duży wpływ na funkcjonowanie osób zakochanych ma także serotonina, neuroprzekaźnik, któremu przypisuje się działanie silnie motywujące do wykonywania określonych czynności. Jak pokazują badania, poziom serotoniny odgrywa istotną rolę w zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych (zwanych też nerwicą natręctw), dla których charakterystyczne jest występowanie nawracających myśli i/lub czynności, którym nie sposób się oprzeć.
Co ciekawe, jak dowodzą badania Donatelly Marazziti i współpracowników, poziom serotoniny w próbkach krwi osób zakochanych jest porównywalny z poziomem serotoniny obserwowanym u osób cierpiących na wspominane zaburzenie i niższy niż u osób z grupy kontrolnej (tj. takich, które aktualnie nie są zakochane i nie cierpią na nerwicę natręctw). To może tłumaczyć, dlaczego zakochani bez przerwy wracają myślami do obiektu swoich westchnień czy obsesyjnie spoglądają na telefon, sprawdzając czy nie nadeszła wiadomość od osoby ukochanej.
Oksytocyna i poczucie bliskości
Miłość to jednak nie tylko obsesyjna namiętność, ale też przywiązanie do osoby ukochanej, które zgodnie z klasycznymi teoriami miłości podtrzymywane jest wtedy, gdy minie pierwsze zauroczenie. W budowaniu trwałej emocjonalnej więzi i poczucia bliskości w związku pomaga między innymi oksytocyna – substancja neurochemiczna uwalniana podczas przytulania czy zbliżeń intymnych (np. orgazmu).
Warto przy tym dodać, że zgodnie z badaniami Simone Shamay-Tsoory z University of Haifa, oksytocyna może grać rolę także w powstawaniu zazdrości, ponieważ jej działanie może zmieniać się w zależności od kontekstu społecznego. Kiedy czujemy się w związku bezpiecznie, oksytocyna wzmacnia zachowania empatyczne i poczucie bliskości, jednak zmiana kontekstu na negatywny powoduje, że oksytocyna nasila podejrzliwość i zazdrość o partnera czy partnerkę.
Wszystko to pokazuje, że zakochanie, a wraz z nim pożądanie, przywiązanie czy obawa przed utratą ukochanej osoby to efekt działania substancji chemicznych, które wydzielane są w ośrodkowym układzie nerwowym. Chociaż więc mózg zwykle kojarzymy z chłodem, logiką i rozumem, a serce – z gorącą i ślepą namiętnością, w rzeczywistości to „oślepiające” działanie miłości ma swoje źródło w naszych głowach.
Tekst źródłowy: dr Monika Wróbel, Instytut Psychologii UŁ