Agnieszka o Barbarze


Kto poznał Basię, wie, że nie sposób jej nie pokochać. Ma w sobie dobroć i wielką mądrość. Kiedy pierwszy raz się spotkałyśmy, właściwie jeszcze byłam dzieckiem, bo pomimo 21 lat byłam kompletnie niedojrzała. Miałam ogromną tremę, gdy Paweł nas sobie przedstawiał. Wcześniej widziałam w niej wielką aktorkę, zachwycającą choćby w bdquo;Kabareciku” Olgi Lipińskiej. I nagle pojawiła się w prawdziwym życiu. Umierałam ze strachu. I z tej tremy nie mogłam wykrztusić słowa.



Ślub cywilny. W 1992 r. wzięliśmy go w wielkiej tajemnicy przed światem. Ale Basia o tym, że jesteśmy małżeństwem, dowiedziała się pierwsza. Była... przerażona! Widziałam w jej oczach lęk. Obawiałam się, że powie: bdquo;Co wy najlepszego zrobiliście, to przecież za wcześnie”. Ale złego słowa nie powiedziała. Basia jest właśnie taka - zawsze stara się zrozumieć i służyć pomocą.



Rok po ślubie na świecie pojawił się nasz syn Michał. Okazało się, że jestem zwariowaną, nadopiekuńczą matką, która drży o każdy głębszy oddech dziecka. Basia bardzo mi wtedy pomogła. Postawiła mnie do pionu. Siedziałam przy Michale dzień i noc, non stop, świat przestał dla mnie istnieć. Po miesiącu takiego życia mocno przerażona Basia zadecydowała: wychodzimy na kolację do restauracji! Na siłę wysłała mnie też na zakupy i do fryzjera. A przecież mogła powiedzieć: zajmuj się mężem i dzieckiem. Basia przekonała mnie także do myślenia o moim synu jako oddzielnym człowieku, a nie mojej własności. Michał ma dziś 13 lat, zwierza mi się już z pierwszych problemów uczuciowych. A ja nie myślę: ojej, inaczej to powinno wyglądać! Doradzam mu, jeśli o to prosi. Bo sama pamiętam swoje pierwsze uniesienia z Pawłem. Byliśmy młodzi i zupełnie nieprzygotowani do założenia rodziny. A jednocześnie kompletnie dla siebie straciliśmy głowę.








Oczywiście musiały być sytuacje, w których jednak nie mogłyśmy się dogadać. Czasem spierałyśmy się, bo Basia chciała inaczej wychowywać Michała, ja inaczej. Mówiła: "Wy jesteście rodzicami, wy podejmujecie decyzje”. Ale dyskretnie dorzucała: "Proszę cię, zobacz jeszcze tę szkołę w Konstancinie”. A ja nie chciałam tam zapisać Michała, bo nie podobało mi się, że jest daleko, wydawało mi się, że to taka snobistyczna szkoła. Wreszcie pojechaliśmy tam wszyscy razem. I Michałowi bardzo się spodobało. W rezultacie uczy się w Konstancinie.
Bardzo się bałam powiedzieć jej, że się rozstajemy z jej synem. Ale była pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała. Wiedziałam, że poza miłością do syna potrafi go też ocenić jako człowieka. Rozumie, że nie jest ideałem, że winne rozstania są obie strony. Jej serdeczne słowa sprawiły, że łatwiej było mi to przetrwać. Ona rozumiała, że pewne rzeczy człowiek robi ze smutku, konieczności, a nie dlatego, że jest zły.



Basia jest autorką swojego życia. Stworzyła świat idealny, w którym ludzie się kochają. I... jej się to udaje! Bardzo chciałabym brać z niej przykład. Najbardziej niezwykłe jest to, że polubiła mojego obecnego mężczyznę, Roberta. Cieszy mnie, że wciąż jest obecna w naszym życiu. Kiedy może, odwozi Michała do szkoły. A w wakacje zabiera go na dwa tygodnie nad morze, na Mazury. Uczestniczy w jego wychowaniu. Dzień, w którym obowiązkowo się spotykamy, to 5 sierpnia, urodziny Michasia. I w święta. W tym roku chcemy razem spędzić Wigilię.
Podziwiam też postawę Basi wobec rozpadu naszego małżeństwa. Bolał ją bardzo koniec tego związku, ale zachowała się jak matka, która chce dobra dla obojga dzieci: nie drążyła, czyja to jest wina. Wszyscy płakaliśmy, było nam bardzo ciężko. Ale to dało nam siłę, żeby to przejść i kochać się dalej. Pamiętam, jak Basia powiedziała smutnym głosem: „Ale to, że się rozstajecie, nie znaczy, że nie wolno nam się przyjaźnić. Niezależnie od tego, jak i z kim chcecie dalej żyć, staliśmy się rodziną. I nie wolno tego psuć”.
Basia była teściową idealną. Była dyskretna. Wiedziała, że wścibstwo w związku może wiele zniszczyć. Dom dzieci nie może być przedłużeniem domu teściowej. Myślę, że dzięki temu jaka była wtedy, dzisiaj możemy się przyjaźnić.
Barbara o Agnieszce
Pamiętam pierwsze spotkanie z Agnieszką. Syn, Paweł, przyprowadził mi do domu pięknego wodorosta: wysoka, smukła, z wielkimi oczami, długimi włosami. Powiedział: „Mamusiu, to jest Agnieszka”. Wiedziałam, że jeśli syn nas poznaje, to musi być między nimi coś poważnego. Pomyślałam: Jest super – mój syn ma dobry gust! Byłam mu też wdzięczna. Zawsze chciałam mieć córkę, którą mogłabym tulić do serca, całować w policzek.
Matki od początku powinny mieć świadomość, że wychowują syna dla innej kobiety. Naszymi wyborami powinna kierować miłość. Jak mogłabym nie polubić dziewczyny, która obdarzyła uczuciem mojego syna? Tak czule patrzyli sobie w oczy! I trzymali się za ręce nawet przy stole. Jednak ślubem, i to wziętym w tajemnicy, zaskoczyli mnie. Czułam, że to trochę za wczenie. Kochali się, ale byli niedojrzali. Dlatego martwiła mnie przyszłość tego małżeństwa. Oni jeszcze nie wiedzieli, kim tak naprawdę chcą być, jakie podjąć decyzje. Mieli szalone, przypadkowe plany, gubili się w marzeniach. Paweł ciągle szukał swojej drogi. Studiował na czterech wydziałach, ale żaden nie zainteresował go na tyle, by go ukończyć. Ja jednak nie zamierzałam się narzucać. Patrzyłam i czekałam, co się wydarzy.
Ich małżeństwo się rozpadło. Nigdy nie oceniałam tej decyzji. To są ludzkie rzeczy: ktoś kogoś zawiódł albo wydaje mu się, że zawiódł. Nieważne. Coś pękło. Oboje czuli się zranieni, nieistotne teraz, z jakiego powodu. Staram się być obiektywna. Wiem, że mój syn ma wady, które mogą być trudne dla jego partnerki i nad tym ubolewam, bo starałam się je zwalczyć, ale się nie udało. Małżeństwo to partytura na dwie osoby. Agnieszka i Paweł są osobami szlachetnymi i kochają Michała. Gdyby więc była szansa na porozumienie, na pewno by się nie rozstali. Trudno, stało się tak, jak się stało, nikt nam w końcu nie obiecał, że w życiu będzie dużo, tanio i dobrze. Ale nie trzeba psuć całej rodziny tylko dlatego, że zepsuł się w niej układ męsko-damski.
Oczywiście, każda z nas ma jakieś wady. Czasami coś nas u siebie drażniło. Agnieszka miewa problemy z podjęciem decyzji. A ja decyduję jak facet – raz, dwa. W sklepie, gdy coś na mnie nie pasuje, potrafię to kupić, bo mi się podoba. Najwyżej komuś oddam! Bynajmniej nie jesteśmy do siebie podobne. Agnieszka ma całkiem inny temperament, jest bardzo refleksyjna. Ale ja się zachwycam jej delikatnością. Taki śliczny, subtelny motylek.
O późniejszym partnerze Agnieszki najpierw myślałam: to jego wina, nigdy go nie polubię! Później poznałam szlachetnego chłopaka, oddanego Agnieszce i Michałowi. Musiałam sobie tę nową sytuację poukładać i przytuliłam go do serca.