To skutek oszustw podatkowych, jakie wykazała miejscowa prokuratura. Główne zarzuty dotyczą procesu przeniesienia kontroli nad mediolańską marką Dolce&Gabbana na holding Gado Srl w 2004 roku działający w luksemburskim raju podatkowym.
Szczegółowe śledztwo potwierdziło, że chodziło o uniknięcie zapłaty sumy około 420 milionów euro do włoskiego budżetu. Wszystko dlatego, że "nowy właściciel" jednego z najbardziej rozpoznawalnych szyldów w światowej modzie tak naprawdę należy do 54-letniego dziś pana Dolce i jego młodszego o cztery lata partnera Gabbany.
Właściwie wszystko wyglądało dość dobrze jeszcze w kwietniu 2011 roku, kiedy włoski sąd był bliski umorzenia postępowania. Jednak nieoczekiwanie, w trakcie szczegółowego przesłuchania projektantów, okazało się, że z deklarowanych w 2007 roku fiskusowi przychodów firmy "rozpłynęło się" blisko 150 milionów euro. To dodatkowo zmobilizowało śledczych do szukania nowych tropów.
Na dodatek okazało się, że duet projektantów zaniżył cenę sprzedaży brandu D&G do sumy 360 mln euro, co - zdaniem fachowców z rynków finansowych - stanowiło najwyżej jedna trzecią faktycznej jego wartości.
Obaj panowie, którzy założyli firmę 28 lat temu, od początku tygodnia publicznie wyrażają niezadowolenie w związku z "bezdusznością włoskiego wymiaru niesprawiedliwości" (jak pisali m.in. na Twitterze). Nie przyznają się do winy, podkreślając na każdym kroku, że ich czas i uwagę zajmuje w pełni projektowanie strojów i wyznaczanie trendów w modzie, a nie prowadzenie biznesu, a tym bardziej "zawiłe meandry księgowości".
Raczej trudno bezkrytycznie przyjąć te ostatnie argumenty, biorąc pod uwagę wielomilionowe zyski kumulowane co roku przez duet Dolce&Gabbana, nawet mimo ogólnoświatowego kryzysu finansowego. Tym bardziej, że marka ma rzeszę wiernych fanów w gronie prawdziwej elity celebrytów, jak choćby piosenkarki Madonnę i Beyonce czy aktorki Angelinę Jolie i Scarlett Johansson.
>>> ZOBACZ RÓWNIEŻ!