"Nazwa jest skrótem tego, jak do mojej mamy mówił tato: +Linda I love you+" - tłumaczy projektantka.
Zapach ma być odejściem od klasycznej róży znanej z pierwszych perfum projektantki, o nazwie Stella. Obok konwalii, doszukać się w nim można także bardziej niecodziennych nut jak trufla i mech.
"Nazwa ma przywoływać także konwalię (ang. lily of the valley), którą zarówno ja, jak i moja mama, uwielbiałyśmy. Jest delikatna, kobieca i niewinna. Była częścią mojego ślubnego bukietu. Ale chciałam też z konwalii wydobyć jej mroczną, bardziej męską naturę - jest w końcu kwiatem leśnym. Chciałam sięgnąć aż do jej korzeni" - tłumaczy Stella McCartney.
Ten "ziemisty" klimat udało się uzyskać dzięki dodaniu aromatu mchu. "Nie można go hodować lub kazać mu wyrosnąć, zrobi to tylko tam, gdzie będzie chciał i tylko wtedy, gdy będzie chciał - uważam, że to bardzo seksowne i złośliwe. Takie zupełne przeciwieństwo konwalii" - dodała projektantka.
Nad perfumami Stella McCartney pracowała razem z mistrzem perfumiarstwa Jacquesem Cavallierem, który odpowiadał także za jej debiutancki zapach. Jednak tym razem zadanie było o wiele trudniejsze.
"Trufle to niecodzienny pomysł, ale przystałem na propozycję Stelli. Użyliśmy naturalnych ekstraktów trufli. Dostawcom powiedzieliśmy, że zamawiamy je do restauracji! Nie chciałem zdradzać, nad czym pracujemy" - powiedziała Cavallier.
Dlaczego trufle? Jak się okazało, są one największym smakołykiem projektantki, która jak przyznała - prywatnie nie używa zbyt wielu perfum.
"Perfumy są dla mnie bardzo przytłaczające, dlatego chciałam, żeby wykreowany przeze mnie zapach zostawił kobietom trochę przestrzeni na wyrażanie siebie. Chciałam, żeby były czyste i nieskomplikowane. Żeby miały w sobie coś z przemiany dziewczyny w kobietę, wiosennego poranka, dotyku wiatru na skórze i odkrycia" - tłumaczy McCartney.