Barbara, zadbana niepracująca żona zamożnego bankiera, przy koleżankach chwaliła męża: – Nie muszę nawet robić zakupów, wystarczy, że położę listę z życzeniami na stole, a on wszystko przynosi.
Aż kiedyś przyszła do jednej z koleżanek, bo nie mogła już znieść głodu. I wtedy wyszło na jaw, że Barbara nie tyle „nie musi”, ile nie może robić zakupów. Mąż nie daje jej pieniędzy, tylko przynosi gotowe produkty. Ale nie wtedy, kiedy uzna, że Barbarze się nie należą. W takich sytuacjach sam jada na mieście, a w domu jest pusta lodówka. Kiedy mąż jest w dobrym nastroju, razem z pełnymi siatkami przynosi żonie luksusowe prezenty.
Beata, żona adwokata, nie pracowała, bo mężowi zależało, żeby była na wyciągnięcie ręki. Dobrze by było, tłumaczył, żeby mogła w każdej chwili towarzyszyć mu podczas rautu, przygotować kolację dla znajomych i po prostu ładnie wyglądać. A więc była pod ręką, zawsze elegancka i zadbana. Na początku wydawało jej się, że złapała pana Boga za nogi. Jednak zrozumiała, że to ona dała się złapać w pułapkę. Co z tego, że miała teoretycznie wszystko, jeżeli nie mogła wydać złotówki bez wiedzy męża? Zaczęła po kryjomu sprzątać po domach, żeby mieć własne pieniądze.
Takich historii jest wiele. Ich bohaterkom trudno współczuć. Nie pracują, a żyją w luksusie na utrzymaniu bogatych mężów. Ktoś, kto widzi to z zewnątrz, może im zazdrościć. Jednak te kobiety to ofiary przemocy. Ekonomicznej, bo przemoc to nie tylko bicie.
Reklama
Podporządkowane mężom, niepytane o zdanie w sprawach związanych ze wspólnym życiem rodziny, o niczym w domu nie decydują, nie mają pieniędzy na podstawowe rzeczy. Muszą prosić nawet o najdrobniejsze rzeczy. Choć często są wykształcone i mogłyby robić karierę, ubezwłasnowolnione przez mężów tracą wiarę w siebie i nabierają przekonania, że niczego nie potrafią.
Reklama
Jednak w Polsce temat złotych klatek jest nadal nierozpoznany. Wśród ludzi budzi drwiny: „bidulka nie ma na waciki i teraz się buntuje”. Dlatego ofiarom przemocy ekonomicznej, które zdecydowały się uciec z krzywdzącego je związku, trudno liczyć na pomoc. Otoczenie nie rozumie, rodzina patrzy z niedowierzaniem. A sprawę utrudnia to, że sytuacja rzadko bywa czarno-biała, raczej jest pełna niuansów. Bywa, że kobiety z własnej woli godzą się na układ, w którym ona zajmuje się domem i dziećmi, a on zarabia. Z początku wydaje się to wygodne, zmiany zachodzą powoli.
Często jednak brak pracy czy wykształcenia nie jest dobrowolnym wyborem, lecz decyzją podjętą pod presją partnera. Ten zaś zyskuje w ten sposób nad żoną władzę, przede wszystkim uzależniając ją od siebie finansowo. Traktuje pieniądze jako narzędzie kontroli. Jak wynika z Europejskiego Sondażu Społecznego, aż 22 proc. kobiet w Polsce nie ma żadnych własnych dochodów. I choć według prawa pieniądze, bez względu na to, kto je zarabia, powinny być do dyspozycji obojga małżonków, to bywa tak, że partner uzależnia przekazanie środków na utrzymanie rodziny od spełnienia jego warunków. W takich sytuacjach zależność między małżonkami można nazwać formą niewolnictwa. I jak dodaje Pavlina Suchankowa z Centrum Praw Kobiet, nie jest ona rzadkością, a wyjście z niej jest bardzo trudne. Badania amerykańskie przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Michigan pokazały, że nawet jeśli kobiety zdobędą się na to, by odejść, wracają potem do stosującego przemoc partnera, a głównym powodem są właśnie problemy finansowe.
Dlatego też w Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, którą niedawno przyjęła także Polska, pojawia się osobny zapis mówiący o przemocy psychicznej i ekonomicznej.

Wstydliwe finanse

Ponieważ jest to w Polsce temat nowy, chcąc pomóc kobietom ze złotych klatek, CPK razem z Fundacją Kronenberga realizują projekt „Budowanie niezależności finansowej kobiet”, w ramach którego prowadzą szkolenia pomagające rozwiązywać problemy związane z przemocą ekonomiczną oraz uczą planowania i zarządzania finansami. Uruchomiły też stronę internetową z poradami prawnymi i finansowymi (www.cpk.org.pl/finanse). Jak mówi Urszula Nowakowska, dyrektorka CPK, lata doświadczeń uświadomiły im, że to jest kluczowe – bowiem nie można skutecznie uwolnić się z krzywdzących związków, jeśli nie jest się niezależnym finansowo. I nie bez powodu założenie konta to jedna z pierwszych rzeczy, jaką robią kobiety, którym udaje się wyzwolić z zależności. Jedna z nich opowiada, że do dziś trzyma swoją pierwszą kartę bankomatową na pamiątkę. – Może to głupie, ale przypomina mi szczęśliwy moment. Wyzwolenia – mówi.
Co ciekawe, zainteresowanie zajęciami okazało się bardzo duże. Sale bywają przepełnione (w sumie Centrum już przeszkoliło kilkaset kobiet oraz dziewcząt z rodzin, w których panuje przemoc). Jak opowiada Pavlina Suchankowa, główny napływ zaczął się po tym, jak działaczki CPK rozdawały ulotki przy okazji różnych eventów. Aby uświadomić, o jaki problem chodzi, zamieściły na pierwszej stronie ulotki krótki test, kilkanaście pytań. „Czy twój mąż utrudnia ci podjęcie pracy?”, „Czy odmawia ci dostępu do informacji w podejmowaniu decyzji finansowych?”, „Wydziela ci każdy grosz?”. A pod spodem krótki komunikat: jeśli na jedno lub więcej z powyższych pytań odpowiedziałaś twierdząco, powinnaś sobie uświadomić, że jesteś ofiarą przemocy ekonomicznej. To był strzał w dziesiątkę. Zgłaszały się dziewczyny, które przyznawały z zaskoczeniem, że odpowiadały twierdząco na większość pytań. I zostawały na szkoleniach. Nie wiedziały, że to, co się dzieje w ich domu, jest patologią. Niektóre chciały tylko nauczyć się oszczędzać albo poszukać pracy, tymczasem na miejscu terapeuci wykrywali u nich syndrom ofiary.
Na szkoleniach oprócz nauki, jak gospodarować pieniędzmi, jak korzystać z pożyczek i kredytów, otrzymują też porady prawne. A to jest, jak wynika z doświadczenia CPK, bardzo potrzebne. Kobiety często nie mają pojęcia o tym, że jeżeli nie mają podpisanej intercyzy, generalną zasadą jest równy udział w majątku wspólnym (art. 43 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego). Więc to, że kobieta nie wnosi pieniędzy w budżet domowy, wcale nie oznacza, że jej się one nie należą. Ma prawo wiedzieć, czy mąż ma oszczędności, w jakiej wysokości i gdzie je trzyma. To także gwarantuje polskie prawo, które nakazuje małżonkom „współdziałać w zarządzie majątkiem wspólnym, udzielać sobie informacji o jego stanie i zobowiązaniach obciążających majątek”.

Problem polega na braku rozmowy. W Polsce łatwiej rozmawia się nawet o seksie niż o pieniądzach. Finanse to temat tabu. Nie porusza się go z rodziną ani ze znajomymi - mówi Pavlina Suchankova. I to jest błąd popełniany już na samym początku relacji z małżonkiem – o pieniądzach nie mówimy. Dlatego na szkoleniach kobietom uświadamia się, że mogą pytać męża o wszystkie jego decyzje finansowe, nawet jeśli same nie zarabiają. I nie mogą się dać zbyć prostym tekstem: nie zarabiasz, to co cię to obchodzi. Czasem nawet oczywiste rady okazują się wielką pomocą, bo kobiety, także te wykształcone, nie wiedzą, co im się należy.

Jeden dzień na wolności

Dorota o tym, że ma prawo do korzystania z pieniędzy męża, dowiedziała się właśnie w Centrum. Nigdy się nie spodziewała, że kiedyś znajdzie się w takim miejscu. Dobrze wykształcona, pracowała całe życie, prowadziła dobrze prosperujący salon kosmetyczny. Z mężem miała wspólne konto i przez długi czas to ona zarabiała o wiele więcej. Dzięki oszczędnościom wybudowali dom z dużym ogrodem pod miastem. Marzyło jej się, że tu otoczona psami i wnukami spędzi starość. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy zachorowała i nie mogła już pracować, a firma męża zaczęła się prężnie rozwijać. Zdarzało się, że wpływy na konto z jego strony wynosiły nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nagle mąż oznajmił, że już nie jest zainteresowany Dorotą. Zablokował jej dostęp do wspólnego konta, nie dawał pieniędzy, zabronił korzystania z internetu i telefonu. Najgorsze dla niej jest to, że przekupił dzieci. Dosłownie – spełnia ich zachcianki, synowi w gimnazjum kupuje wszystkie upragnione gry komputerowe, markowe ubrania, a córkę, która skończyła studia – utrzymuje. I dzieci odwróciły się od matki. Zaś Dorota nie może wrócić do pracy, bo zdrowie jej na to nie pozwala. Dopiero niedawno dowiedziała się, że może zażądać alimentów, nawet w trakcie małżeństwa. Ale żeby ich zażądać, musi wytoczyć sprawę, a więc także wynająć adwokata. Na to trzeba jednak mieć pieniądze i koło się zamyka.
Trudno się zbuntować, nie mając nic. Tym bardziej że partnerzy wykorzystują najczęściej właśnie ten argument, by w momentach buntu wmówić żonom, że bez męża nic nie znaczą.
Mimo to niektórym udaje się wyrwać. Katarzynie wyjście z matni zajęło kilkanaście lat. Zakochała się i wyszła za mąż jeszcze w szkole średniej. Zamieszkali na wsi w odziedziczonej przez męża dużej posiadłość. Ona nigdy nie miała własnych pieniędzy, nawet konta, a on miał spory majątek. I przejął nad nią pełną kontrolę. Kupował jej ubrania, ale sam wybierał jakie i kiedy. Gdy jechali na uroczystości rodzinne, kupował coś markowego, żeby Katarzyna dobrze się prezentowała i wyglądała na zadbaną. Przy codziennych domowych sprawunkach jeździli do sklepu razem i on decydował, który płyn do mycia podłóg wezmą. Byli bogaci, ale żadna z rzeczy w ich domu nie należała do Katarzyny. Pytała o każdy drobiazg, nawet pasta do zębów nie była jej. Nie mogła używać kremów, malować się, bo mąż tego nie lubił, no a sama kupić oczywiście nie mogła, bo za co? Nie mogła mieć znajomych, a gdy odwiedzała rodziców, mąż jechał z nią i cały czas siedział obok. Na początku jeszcze chciała studiować, ale usłyszała, że ma egoistyczne zachcianki i wystarczy, że on się będzie edukować. Chciała pójść na kurs językowy, nie otrzymała zgody.
Wyjeżdżali na egzotyczne wakacje, ale na jego zasadach i tam, gdzie on chciał. W końcu to on płacił. Na początku nawet nie wiedziała, że jest coś nie tak. Miała raczej poczucie winy, że jest taką ofermą, wciąż słyszała, że jest do niczego i gdyby nie mąż, nie przetrwałaby dnia. Marzyła, żeby mieć cokolwiek swojego – chociażby fotel. Wpadła w depresję, a po kilkunastu latach związku uciekła. Bardzo się bała, ale myśl, o tym, że choć przez chwilę będzie wolna, była najważniejsza. Stanęła na nogi i zaczęła pracować, poszła na studia. Jednak jest wściekła, bo jej były mąż nawet w sądzie podczas sprawy rozwodowej był górą. Bo to on był bogaty i on mógł wynajmować dobrych adwokatów. Mógł nią manipulować, bo to on zdobył wykształcenie, a jej tego zabronił. Ona zaczyna życie od nowa. I choć mąż nigdy nie podniósł na nią ręki, ze śladami przemocy walczy do dziś. Przede wszystkim odbudowuje poczucie własnej wartości. A to żmudny proces.

Zdobyć Kilimandżaro

W przemocy psychicznej kluczowy jest właśnie brak poczucia własnej wartości ofiary. To on blokuje działania. Barbara Ołdakowska-Żyłka, która prowadziła szkolenia dla takich kobiet w jednym z programów stowarzyszenia OPTA (organizacji pomagającej osobom z prolemami w rodzinie), zaznacza, że kluczowe jest, by ofiary zrozumiały, że ich sytuacja nie jest normalna. Dopiero potem, powoli, powoli zaczyna się wychodzenie na prostą. A metody wyjścia są różne.
Katarzynie pomogły osoby z zewnątrz, które jej powiedziały, że mąż się nad nią znęca. Uciekła, zostawiając na stole kartkę, żeby jej nie szukać. Pomoc znalazła w ośrodku dla ofiar przemocy. Ale dla Ewy wyzwoleniem okazało się pokonanie góry, i to dosłownie: weszła na Kilmandżaro.
Ewa nie była typową ofiarą. Właściwie to zawsze o sobie myślała, że jest szczęśliwą mamą trójki dzieci. Urodziła pierwsze dziecko, jeszcze zanim skończyła studia, potem pojawiły się kolejne, a ona oddała się ich wychowaniu. Powoli, wręcz niezauważalnie, coraz bardziej się izolowała. Nie miała własnych przyjaciół, rezygnowała z własnych zainteresowań. Choć zajmowała się domem, prawo głosu miała tylko wtedy, gdy chodziło o wybór tego, co zjedzą na obiad. Uważała, że taki jest jej świadomy wybór, nie protestowała. Dopiero kiedy skończyła 40 lat, poczuła, że coś jest nie tak. Kim ja właściwie jestem? Czego chcę dla siebie? Nie wiedziała. I wtedy wpadło jej w oko ogłoszenie skierowane do kobiet, które chcą wrócić na rynek pracy. To było ogłoszenie o szkoleniach organizowanych przez stowarzyszenie OPTA. Poszła tam i szybko znalazła kobiety z podobnymi problemami.
Zaczęła dbać o własne potrzeby. Miała poczucie winy, tym bardziej że rodzina przyzwyczajona do jej służebnej roli początkowo oskarżała ją o egoizm. Jednak dzięki wsparciu koleżanek i terapeutów nie zrezygnowała. Poszła jeszcze dalej, sama założyła stowarzyszenie, które pomaga takim kobietom jak ona. Założyła je z koleżankami ze szkoleń. Postanowiły, że pierwszą rzeczą, której dokonają, będzie wyprawa w góry. I to nie wycieczka, tylko naprawdę wyprawa. Zdecydowały, że pojadą do Afryki i zdobędą Kilimandżaro. Zaczęły szukać sponsorów, przystąpiły do żmudnych przygotowań. I – choć w pewnym momencie wydawało się to nierealne – wyjechały.
Wchodzenie trwało pięć dni. Ale poczucie sukcesu było dla nas czymś przełomowym. Zdobyłam swój szczyt i zrozumiałam, że można pokonać wszystkie lęki – mówi Ewa. Z wysokości blisko 6 tys. metrów na problemy patrzy się z innej perspektywy. Stowarzyszenie ruszyło pełną parą. I choć w statucie jest zapis, że stowarzyszenie zajmuje się promowaniem i wspieraniem przedsiębiorczości wśród kobiet, dodały, że oferują także pomoc w pokonywaniu trudności w drodze na własne Kilimandżaro. Przychodzą więc kobiety szukając wyzwań, ale i wsparcia.
Drugą wyprawę na Ararat (masyw wulkaniczny w Turcji) stowarzyszenie zorganizowało wspólnie z Fundacją Centrum Promocji Kobiet. Hasło wyprawy było symboliczne: „Każdy ma swoją górę do zdobycia”. Pojechało 11 kobiet, a najstarsza z nich miała 67 lat. Przewodnicy patrzyli na nie z niedowierzaniem. – Każda wyprawa to terapia, daje coraz więcej wiary we własne siły – opowiada Ewa. Dlatego planują następne. Teraz przygotowują się do zdobycia siedmiu wulkanicznych koron ziemi, chcą też zająć się nurkowaniem.

Polki mądre po szkodzie

Urszula Nowakowska z CPK podkreśla, że same szkolenia nie wystarczą, potrzebne są jeszcze zmiany w prawie. Często bowiem kobiety pogrążają banalne niedopatrzenia, efekty prostej manipulacji męża. Opowiada o swojej podopiecznej, która nie zadbała o to, aby jej i męża mieszkanie było zapisane także na nią. Kiedy skończyła 60 lat, mąż wniósł sprawę o rozwód, bo znalazł młodszą partnerkę. I wyrzucił ją z mieszkania, bo do niej nie należało. Nie miała nic, także emerytury, bo przecież nie pracowała. Inna typowa sytuacja: mąż utrzymuje rodzinę i przepisuje na żonę firmę, tłumacząc to korzyściami przy rozliczaniu podatków. A potem odchodzi. I wtedy okazuje się, że firma jest zadłużona.
Dlatego Centrum chce, by wprowadzić zmiany prawne, które by chroniły ofiary przemocy ekonomicznej. Do premiera w tym roku trafiła petycja z ich propozycjami. Apelują w niej o wprowadzenie do ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie oraz do kodeksu karnego pojęcia przemocy ekonomicznej oraz wyszczególnienia czynów wypełniających znamiona tego przestępstwa.
Ważne jest też, by do sytuacji przemocy ekonomicznej nie dopuszczać i chronić przed nią młode dziewczyny, na progu dorosłego życia. – Na kursach radzimy im, aby robiły oszczędności, do których partner nie będzie miał dostępu, zabezpieczały się i dbały o własne interesy wtedy, kiedy jest dobrze, tak by nie zostać na lodzie, kiedy w ich związku zacznie się psuć – mówi Nowakowska i dodaje, że chce, aby Polki były mądre przed szkodą, a nie po szkodzie, jeśli już do niej dojdzie.
Mąż adwokat chciał, żeby Beata zawsze była pod ręką. Zadbana. Nie pozwalał pracować. I nie dawał pieniędzy. Po kryjomu sprzątała więc domy