"Bycie ojcem dało mi coś, czego nie dały mi sława i pieniądze" - powiedział Brad Pitt w programie "Good Morning America", dodając, że ojcostwo pozwoliło mu uciec od melancholii, która nie odstępowała go już od dzieciństwa, spędzonego na stepach Missouri.

Trudna rola

Reklama

Brad przyznaje jednak, że rola taty to nie lada wyznanie. I trudno mu się dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że wraz z swoją ukochaną Angeliną Jolie musi zajmować się aż czwórką dzieci. A biologiczna córeczka Shiloh i trójka jej adoptowanego rodzeństwa: Maddox, Zahara i Paxa potrafią dać się we znaki sławnym rodzicom. "To największa sprawa, jakiej się kiedykolwiek podjąłem. Najtrudniejsza, ale dająca najwięcej satysfakcji i radości" - mówi Pitt o swoim ojcostwie.

Koniec z "kulturą prerii"

Pitt podkreślił, że uzmysłowił sobie jak bardzo jest szczęśliwy jako ojciec, wówczas gdy zagrał Jesse Jamesa w nowym filmie "The Assassination of Jesse James" Cowarda Roberta Forda. Grany przez niego bohater także pochodził z Missouri. Pitt czuł się z nim związany czymś, co określił jako ogólne poczucie melancholii. Jak tłumaczył, jest ono nieodłączną częścią "kultury prerii".


Na szczęście, Brada w końcu opuściły wszelkie smutki. Dzięki dzieciom potrafi zachować pogodę ducha. "Opowiadają najbardziej zabawne rzeczy, jakie słyszałem. Są najzabawniejszymi osobami, jakie spotkałem" - przekonuje aktor. "I jest jeszcze coś, co mnie w związku z dziećmi uszczęśliwia - to fakt, że mają mamę" - dodał na koniec Pitt.