Lato, wakacje, a Ty, Joasiu, w mieście. Mało tego, pracujesz w jakimś urzędniczym trybie - od 8.00 do 16.00?

Joanna Jabłczyńska: W serialu mamy przerwę do września, więc nie brałam urlopu. Pracuję w kancelarii notarialnej. To rodzaj praktyki studenckiej - sporządzam wypisy, przyjmuję klientów, umawiam ich, odbieram telefony, piszę akty notarialne. Aktorstwo zawsze traktowałam bardziej jako hobby, bo to nie jest pewny zawód. Ale też trochę czekam na to, co ześle mi los. Może tak się zdarzyć, że ludzie o mnie zapomną i nie będą chcieli mnie oglądać. Wtedy mam koło ratunkowe w postaci prawa. Nie wiem jeszcze, czy będę zdawała egzamin na aplikację, jeśli tak, to na notarialną. Na pewno nie żałuję, że poszłam na te studia. Bardzo mnie rozwijają, pomagają w życiu. Potrzebuję takiego intelektualnego treningu.

Aktorskie i estradowe szlify zdobyłaś jako mała dziewczynka. W show-biznesie czujesz się pewnie jak ryba w wodzie?
JJ: To prawda, ale nikt mnie nigdzie na siłę nie pchał. Mama jest położną, a tato biologiem, nie miałam żadnych "wtyczek". Wszystko zaczęło się, gdy w wieku 8 lat poszłam w zastępstwie koleżanki na casting do dubbingu. I potem wszystko potoczyło się samo. Tato woził mnie na castingi, a mama przepisywała mi lekcje. Czasami nawet zadania domowe za mnie odrabiała. To była praca całej rodziny. Miałam bardzo szczęśliwe życie, normalną rodzinę, spokój i dobry grunt, żeby się rozwijać. A potem nagle przyszło załamanie, utrata tego gruntu, bo tata znalazł sobie inną kobietę.

Jak sobie z tym radzisz?
JJ: To się zdarzyło, gdy byłam już w wieku, kiedy mogłam to zrozumieć, więc nie było to dla mnie aż tak wielkim przeżyciem. Gdyby to się stało 10 lat wcześniej, wtedy pewnie bym się obwiniała, czułabym się opuszczona, brakowałoby mi ojca. Ale jestem już dorosła. Znacznie bardziej było mi szkoda mamy niż mnie samej.

Ktoś Cię przygotował na to rozstanie?

JJ: Nie. Ale od dawna obracam się wśród dorosłych, więc widzę, jak wygląda życie. Rozwody są tak rozpowszechnione, że bardziej dziwne jest, gdy ktoś w pewnym wieku się nie rozwodzi. Chociażby w kancelarii notarialnej mam z tym często do czynienia. Od rozwodu rodziców minął rok.

Czy to wystarczyło, żeby nawiązać poprawne relacje z ojcem?
JJ: Trudno mi odnaleźć się w tej sytuacji. Spotykamy się najczęściej z okazji uroczystości rodzinnych, ślubu siostry, chrzcin jej synka.
Tato zawsze pamięta o moich urodzinach, a ja o jego. Dzwonię, ale specjalnie się nie spotykamy. Nie znam partnerki ojca, nie widuję jej i kompletnie nie mam na to ochoty. Siostra ma świetny kontakt z tatą, zna jego nową rodzinę. Ja nie czuję takiej potrzeby, może do tego kiedyś dojrzeję.

Czy to oznacza, że skończyła się ingerencja ojca w Twoje życie, że nie rozwija już nad Tobą swoich opiekuńczych skrzydeł?
JJ: Tak, to na pewno. Tato był dla mnie bardzo ważną osobą. Jak coś nabroiłam, bałam się bardziej taty. Mama była taka łagodna, pogadała trochę i tyle. Tato był autorytetem. Nie krzyczał, mówił spokojnie, a ja od razu płakałam. Wolałabym już, żeby mnie zbił. Jak dostałam dwóję, to zanim doszłam do domu, zalewałam się łzami. Tata miał na mnie duży wpływ. Uzgadniałam z nim wszystkie decyzje, wszystko o mnie wiedział. Byłam córeczką tatusia. W tej chwili kompletnie nie wie, co się u mnie dzieje. Nie twierdzę, że się mną nie interesuje, bo sam pewnie by chciał, ale ja jeszcze nie. Wszystko się diametralnie zmieniło. Ideały, które mi przekazywał, nagle sam zniszczył. Staliśmy się obcymi ludźmi. Ale to nie jest jakaś trauma, która spędza mi sen z powiek. Nam jest już dobrze, poradziłyśmy sobie, wszystko się ułożyło.

Nadal mieszkasz z mamą, choć od dawna wiedziesz niezależne życie. To Twój świadomy wybór?
JJ: Mama bardzo mnie potrzebowała. Byłam jedyną osobą, która przy niej została. Siostra miała już swoje życie. Uważam, że racja jest po stronie mamy. Ona nic złego nie zrobiła. Zawsze poświęcała wszystko rodzinie, była ciepła i kochana. Trudno jej było się przestroić, bo to nie ona wybrała sobie samotne życie, tylko zostało jej narzucone. I to w momencie, kiedy była kompletnie na to nieprzygotowana, po 25 latach małżeństwa. Bardzo bym chciała, żeby kogoś sobie znalazła. To fajna babeczka - atrakcyjna i młoda. Kiedyś to tata wszystko załatwiał - płacił rachunki, znał się na Internecie, zapraszał do domu przyjaciół. A teraz mama organizuje grille, umawia się z koleżankami na piwo, do kina, do teatru. Ten rozwód wyszedł jej naprawdę na dobre. Wcześniej koncentrowała się wyłącznie na rodzinie, teraz inwestuje w siebie.

Twój związek też się rozpadł. Były zaręczyny, miał być ślub. Widzę, że nie nosisz pierścionka?
JJ: Nie noszę. Ale o życiu prywatnym teraz już nie mówię.

Jesteś teraz sama?
JJ: O tym też nie mówię.

O Tobie i Przemku Cypryańskim krążyło sporo plotek.Byliście parą?
JJ: Nigdy nie byliśmy. Spotykaliśmy się kiedyś częściej, teraz rzadziej, ale bardzo się lubimy, dzwonimy do siebie. Nie dziwię się, że w kolorowych gazetach uznano nas za parę, skoro często byliśmy widywani razem. Wcale mi to nie przeszkadza.

Joasiu, Ty po prostu kipisz energią! Jak ją rozładowujesz po wyjściu z kancelarii?
JJ: Znalazłam swoją nową pasję - sport. Jeżdżę na rowerze, biorę udział w maratonach. Teraz wybieram się na mistrzostwa Polski. Niedawno byłam w Kaprun, na lodowcu. Jeździłam na snowboardzie i na rowerze po górach. Robię wiele rzeczy naraz, ale żadnej tak profesjonalnie, do końca. Nie skończyłam szkoły filmowej.

Powiedziałaś kiedyś, że w tym zawodzie trzeba mieć więcej szczęścia niż rozumu. I wcale nie trzeba skończyć szkoły teatralnej, żeby zostać aktorem. Podtrzymujesz to?
JJ: Tak. Często szkoła teatralna czy filmowa działają na niekorzyść aktorów. Są mniej naturalni, mówią przez przeponę, mają wielkie gesty. Zauważyłam też, że teatry coraz częściej zatrudniają nieprofesjonalnych aktorów. Myślę, że tego typu szkoły są dobre dla osób, które kompletnie nie miały styczności z filmem czy teatrem. Ja już jako ośmiolatka znalazłam się na planie i w naturalny sposób wchłonęłam tę wiedzę, którą się zdobywa w szkole filmowej. Ale nie chciałabym całe życie być aktorką, choć to bardzo przyjemne. Ta praca jest niepewna. Gdybym miała rodzinę i uprawiała ten zawód, cały czas żyłabym w stresie.

Jakie sceny sprawiają Ci większą trudność: odegranie namiętnego pocałunku czy płaczu?
JJ: Zdecydowanie sceny z pocałunkiem. Nie lubię ich, nawet jeżeli partnerem byłby najprzystojniejszy aktor na świecie. To nie jest przyjemne - dookoła pięćdziesiąt osób i wszyscy się na nas patrzą. Usta trzeba ułożyć pod odpowiednim kątem, nie ma atmosfery i nagle ta magiczna rzecz zostaje rozłożona na czynniki pierwsze. A sceny intymne! One mnie zawstydzają, jestem zakłopotana, zawsze się modlę, żeby już było po wszystkim. Płacz na planie łatwo mi przychodzi, choć w życiu prywatnym nie potrafię płakać na zawołanie. Prędzej zapłaczę, gdy w wiadomościach usłyszę o jakiejś tragedii. Jak coś mnie boli, zaciskam zęby.

Zagrałabyś scenę rozbieraną?
JJ: Cóż, przeważałaby chyba odpowiedź: nie! Tak, jeżeli film byłby tego wart. Gdyby podobał mi się scenariusz i byłoby to potrzebne. Wiele rzeczy można pokazać bez nagości. Nagość jest tak oczywista. Często biegam po domu nago i to jest dla mnie naturalne. Ale nie zgodziłam się na sesję w Playboyu, choć miałam taką propozycję. Nie czuję się jeszcze dorosłą kobietą, mam twarz dziecka i takie zdjęcia mogłyby być po prostu śmieszne. Nie zapieram się jednak, że zawsze powiem: nie. Naga kobieta jest piękna.

Czy Taniec z gwiazdami był ważnym etapem w Twojej karierze, nadał jej nowy kierunek?
JJ: Gdy występowałam w tym programie, dużo o mnie pisano. Było o mnie aż za głośno. W kiosku widziałam siebie na okładkach kilku pism naraz. Nie miałam nad tym kontroli, a to jest coś, do czego nie chciałabym dopuścić. Spodziewałam się, że potem będzie więcej propozycji, nastąpi jakiś nagły zwrot akcji w moim życiu. Tak się jednak nie stało. Wróciłam do normalności. Ale było to ogromne doświadczenie. Lubię tańczyć tańce towarzyskie, a na takim poziomie nie nauczyłabym się ich gdzie indziej. To było spełnienie marzenia mojego i mojej mamy.

A jakie są Twoje niespełnione marzenia?
JJ: Chciałabym zagrać główną rolę w filmie. Wiem, nie jestem oryginalna, to marzenie każdego aktora. Ale nawet jeśli się nie spełni, nie będzie to dla mnie problemem. Nawet gdybym teraz miała skończyć swoją karierę, nie będę płakać. Tyle już przeżyłam, że mogłabym oddać pałeczkę innym, którzy marzą o występie w telewizji.














































Reklama