Inka, 27 lat : NIE JESTEM MASZYNĄ

Starałam się o dziecko 3 lata, bezskutecznie. Przeszłam przez procedurę in vitro i udało się za pierwszym razem. Urodzę bliźniaki na przełomie marca i kwietnia. Zamiast jednak cieszyć się upragnioną ciążą, przeżywam moralne dylematy. In vitro porównuje się z aborcją. Jak mam się cieszyć z macierzyństwa w takiej atmosferze? Czym moje dziecko zasłużyło sobie na takie traktowanie? W tej burzliwej dyskusji o in vitro wszyscy zapalczywi mówcy zapominają, że za roztrząsaniem, czy to jest godny sposób powoływania dziecka na świat, czy nie, stoją żywi ludzie. My nie jesteśmy maszynami, tylko ludźmi dotkniętymi chorobą.

Reklama

W mojej sprawie jest mnóstwo doradców. Wiedzą lepiej niż ja, że lepsza jest makrotrechnologia, adopcja albo wręcz rezygnacja z dzieci. To nieuczciwe! Nie można radzić komuś, jeżeli nie zna się jego problemu. Politycy czy księża mówią o adopcji, a nie wiedzą, że domy dziecka pełne są dzieci, których nie można adoptować, albo że ośrodki adopcyjne nie przyjmują dokumentów, bo tylu jest chętnych. Wszyscy zapominają, że więzi, jaka powstaje między ciężarną matką a jej dzieckiem nic nie zastąpi. Nie jestem przeciwniczką adopcji. Chcę tylko powiedzieć, że ona jest dla ludzi, którzy są gotowi podjąć świadomie taką decyzję. Ja nie byłam gotowa.

Mówię otwarcie o swojej niepłodności. Początkowo to ukrywałam, jednak przestałam, bo nie byłam w stanie spokojnie słuchać rad, jakie dawali mi ludzie. Że kariera jest dla mnie ważniejsza niż dziecko i że jeśli nadal tak będę robić, to w końcu ocknę się, kiedy będzie za późno. Mąż za to wysłuchiwał propozycji: "Jeśli masz problem, to może my ci pomożemy, he, he".

Reklama

Teraz, kiedy jestem w ciąży, słyszę inne opinie: że kobiety takie jak ja, czyli chore na niepłodność, są same sobie winne. Nie mogą mieć dzieci, bo były rozwiązłe, zrobiły aborcję, brały tabletki antykoncepcyjne. Nie wiem, czy to dziś powód do dumy czy wstydu, ale mąż jest jedynym partnerem, jakiego w życiu miałam. Nie czekałam z decyzją o dziecku do czterdziestki. I nigdy nie dokonałabym aborcji.

Życzę tym, którzy mówią te wszystkie straszne rzeczy, by choć przez chwilę poczuli, jak to jest, kiedy ktoś bardzo pragnie dziecka i nie może go mieć. Kiedy słyszę, że leczenie na siłę jest egoizmem, pytam: a co w tym złego, że ja chcę mieć dziecko? Nie chcę mieć zabawki, którą będę przebierać w nowe sukieneczki, ani kogoś, kim się będę wysługiwać. Chcę mieć kogoś, kogo będę kochać, opiekować się, wychowywać.

Leczyłam się długo i decyzję o in vitro długo odwlekałam. Bałam się. Najpierw zaczęłam od zwykłej diagnostyki, tej słynnej makrotechnologii, którą tak promuje Kościół. Byłam diagnozowana, przeszłam 3 inseminacje, nie udały się. Wtedy podjęliśmy z mężem decyzję o in vitro. To była dla nas jedyna szansa.

Reklama

Przed in vitro postanowiłam, że zrobię wszystko, żeby mieć dzieci, zaczęłam się odchudzać, żadnych sztuczności, żadnego alkoholu. Nie obyło się bez komplikacji. Któregoś dnia poszłam do kliniki, bo wszystkie objawy wskazywały, że zabieg się nie udał. Postanowiłam, że po wyjściu z badań pójdę do McDonalda, potem kupię butelkę wina i papierosy i wypalę pół paczki. Kiedy pielęgniarka stwierdziła, że wszystko w porządku, zaczęłam płakać. Wysłałam mężowi SMS-a, oddzwonił natychmiast, razem płakaliśmy. Kiedy na USG zobaczyliśmy dwa bijące serca, to była najpiękniejsza rzecz, jaka nam się przydarzyła po latach walki. Nikt mi nie odbierze radości, którą czuję, gdy dziecko kopie w brzuchu.

Magdalena Muszyńska, 33 lata:TA CHOROBA ZABIJA OD ŚRODKA

O dziecko staram się od 8 lat. Jestem po dwóch zabiegach in vitro i czekam na trzeci. Przez tę całą dyskusję, która toczy się nad moją głową, czuję straszny stres. Teraz doszedł mi jeszcze jeden powód do zmartwienia: czy zdążę przed uchwaleniem ustawy, która sprawi, że te zabiegi staną się niemal nieskuteczne.

Nie jestem praktykującą katoliczką, teksty księży do mnie nie przemawiają. Zresztą przez lata robiłam to, co mówi Kościół, mierzyłam temperaturę, kontrolowałam owulację. Nie wychodziło i w końcu zdecydowalam się na in vitro. Pierwszy zabieg to była wielka nadzieja. Nie udało się. Przy drugim myślałam, że teraz uda się na pewno. I znowu był ból i rozczarowanie.

Czuję złość, bunt. Tymczasem wszyscy dyskutują o czymś tak intymnym jak poczęcie dziecka. Ja przecież korzystam tylko z tego, co oferuje medycyna. Więcej mówi się o prawach zarodka niż o ludziach, którzy chcą być szczęśliwi. Pewnie za jakieś 5 lat Kościół przekona się do in vitro, tak jak przekonał się do przeszczepów. Ja jednak mam pecha starać się o dziecko w okresie przejściowym. Nie będę czekać, aż to się stanie, bo tu chodzi o moje życie. Kiedy słyszę, że jestem niepłodna, bo byłam rozwiązła i dokonałam aborcji, to czuję, że ten, kto to mówi, urąga mojej godności. Mam ochotę skierować sprawę do sądu. Niepłodność to choroba. Nie umiera się od niej. Ale umiera się od środka.

Ewa, 33 lata:MÓWIĄ, ŻE JESTEM MORDERCZYNIĄ

Zostałam nazwana morderczynią zarodków. To są bardzo mocne słowa. Nie wolno tak mówić. Nie boję się przyznać, że przeprowadziłam in vitro. Dziecku też powiem, jak do tego dorośnie. Jestem w 25. tygodniu ciąży. To jest wyczekane, wymodlone dziecko. Cud, że się udało, miałam małe szanse, a udało się za pierwszą próbą in vitro. To była dla mnie jedyna droga, by zostać matką. Czy mam się czuć winna, że manipuluję zarodkami? Przecież ja nie chcę mieć niebieskookiego blondyna, chodzi mi tyllko o to, by wybrać zarodek, z którego powstanie dziecko. Szanse na powodzenie in vitro to 20 - 30 proc. Dlaczego je jeszcze obniżać zakazem selekcji zarodków?

Atmosfera jest taka, że ludzie boją się przyznać, że leczą się z niepłodności. Ja też czuję się napiętnowana. Jak będę chrzciła dziecko, nie przyznam się, że zrobiłam in vitro. Naruszę warunki spowiedzi i nie przyznam się do tego grzechu. Mam jednak dylemat moralny: czy rzeczywiście grzeszę. A jednocześnie dziękuję Bogu, że mi się to udało. Codziennie się modlę. Jak to pogodzić - noszę w sobie życie, a różne gadające głowy mówią, że przedkładam własny egoizm nad dobro zarodka, który jest zamrożony. I co ja mam teraz myśleć? Mam czuć się winna?

A WY CO SĄDZICIE O METODZIE IN VITRO? Zapraszamy do dyskusji na forum