Podczas moich rozmów z ojcami na temat urlopów "tacierzyńskich", oprócz samej nazwy prawie nic nie budziło ich oporów. Żaden pan nie krzywił się na podcieranie pupki i mało atrakcyjne machanie grzechotką. Mało który miał też problem z tym, że to on miałby zostać z synkiem lub córką w domu. Zajmowanie się małym dzieckiem jest teraz w modzie, mówili mi. Oznacza, że mężczyzna jest odpowiedzialny, poukładany emocjonalnie i nie ma kompleksów. Poza tym, ładne dziewczyny łatwo się wzruszają na widok faceta z niemowlakiem.

Godność zagrożona z powodu nazwy Nie chodzi więc jak widać o sam fakt pchana wózka, chodzi o to na "jakich kołach" on jeździ. Panom przeszkadza bycie na urlopie "tacierzyńskim", który oznacza dla nich, że tylko zastępują matki na chwilę. Jak mają poczuć się mężnie i silnie, skoro próbuje im się na siłę wcisnąć przez głowę podomkę? Poza tym, słowo "tacierzyński" nie funkcjonuje w żadnym języku, więc już w ogóle są rzadkimi okazami na skalę światową. Czują się ośmieszeni i jako ojcowie, i jako mężczyźni. Aby wyjść z tej sytuacji z twarzą, mężczyźni proponują urlopy ojcowskie. Jedną z tych osób jest Ireneusz Dzierżęga z Centrum Praw Ojca i Dziecka: "urlop tacierzyński brzmi dziwacznie i kojarzy się za bardzo z macierzyńskim. My, ojcowie, nie chcemy matkować, jesteśmy ojcami, a nie matkami, tylko czasem wykonujemy prace tradycyjnie przypisywane kobietom-matkom". Wyraźnie widać, że panowie toczą bitwę o bycie zauważonym. Kiedyś to kobiety walczyły o swoje równe prawa, teraz role się odwracają. Młody tata, Tomek Zawisny pyta z oburzeniem: "A dlaczego właściwie mamy dzielić ten urlop na macierzyński i tacierzyński? Nie może on być po prostu urlopem rodzicielskim, skoro mówimy tyle o równouprawnieniu? Nie można nikomu niczego narzucać. Przecież w końcu ma to służyć ułatwieniu a nie skomplikowaniu nam życia".

Czego boi się tata?



Reklama

Pomysły na urlopy dla taty już w Szwecji i Francji. Tam, prawie połowa ojców skorzystała z wolnego na dziecko, obyło się bez debat i kontrowersji . Polska to jednak nie wyemancypowana Francja, ani znana właśnie z równouprawnienia Szwecja. Czy jesteśmy gotowi na rewolucję obyczajową? Przecież zawsze byliśmy znani z przywiązania do tradycyjnego podziału obowiązków i zwykle źle reagujemy na zmiany. Do tej pory z możliwych do wykorzystania dla ojców dni wolnych korzystało około 1 proc. polskich ojców.

O co tak naprawdę chodzi?

Mówimy o godności i odpowiedniej nazwie do wykonywanej roli, ale być może to tylko zasłona dymna, która ukrywa inne męskie problemy. Co ciekawe, Bogna Stawicka z Kobiety.lodz.pl. uważa, że lekiem na to byłaby właśnie nazwa "tacierzyńskie", bo pomoże ojcom poczuć się bardziej odpowiedzialnie i podwyższy ich rangę. Ma to być też sygnał, że coś jest tylko dla ojca, że jest bardzo ważny. Szkoda tylko, że nie potrafi on dostrzec tego bez żadnej pomocy...

Dlaczego?

Kryzys męskości

Ojciec zawsze był u nas postrzegany jako ten, który przynosi łupy do domu. Kiedy to tata zostaje w domu niby "nic nie robić", odwraca się całkowicie podział ról. Mężczyzna może obawiać się, że będzie postrzegany jako mniej męski. Nawet jeśli nie do końca sobie to uświadamia.

Reklama

Ocena otoczenia

Otoczenie jest coraz bardziej tolerancyjne, powoli idziemy do przodu, ale nie ma faceta, który nie zastanowił się kilka razy, co pomyślą o nim inni (czytaj inni faceci). Nawet jeśli oficjalnie ma to w nosie.

Reklama

Utrata pozycji

Tak samo jak u kobiet, boją się po cichu, że po urlopie nie będzie już gdzie wracać. Szef weźmie młodszego, wykształconego za granicą "wilczka" i będą musieli odebrać swoje rzeczy u portiera.

Brak praktyki

Ojcowie od początku mają mały kontakt z dzieckiem, boją się je przewijać albo nawet podnosić, ze strachu, że zrobią dziecku krzywdę. Im dłużej od tego uciekają, tym trudniej im się potem przełamać. Nie można więc wyręczać ich przy kąpaniu czy przewijaniu, bo jeszcze bardziej będą się czuli niepewnie.

Problem z emocjami

Panowie nie potrafią odnaleźć w sobie delikatności, otworzyć się na małego człowieka. Trudno im dotrzeć do ukrytych pokładów uczuć, bo w końcu "chłopcom płakać nie wypada". Czasem zachowują się wręcz jak słoń w składzie porcelany. Niektórym facetom, zamiast nowej nazwy, przydałby się trening dowartościowania i coś na kształt poradnika: "znajdź drogę do swoich emocji". Kinga, 32 lata, rozwódka z małym dzieckiem oświadcza nawet: "Gdybym teraz mogła cofnąć się w czasie, najpierw kupiłabym mojemu partnerowi szczeniaka dla treningu".

Wyrazem tych wszystkich leków lęków może być właśnie uporczywe upieranie się przy specjalnie dla ojców dobranym nazewnictwie. Skoro nie wypada się kłócić o sam fakt opieki nad dzieckiem (jesteśmy nowocześni!), ani o podział obowiązków na "równe pół" - znajdźmy sobie temat zastępczy.

Jeśli już nikt nie potrzebuje, żeby ojcowie przynosili zwierza do domu, to niech chociaż mogą oni wybrać nazwę dla tej nowej sytuacji.

Badania





Konkretnie nie wiadomo jak dzisiaj na urlopy "tacierzyńskie" zapatrują się sami ojcowie. Ostatnie badanie na ten temat zrobił w 2006 r. łódzki oddział Centrum Praw Kobiet. Badaniem objęto wtedy ponad 200-osobową grupę mężczyzn w wieku 19 - 47 lat. Większa część z nich posiada dzieci i deklaruje chęć posiadania potomstwa w najbliższym czasie.Badani posiadający dzieci:- Tylko 10 proc. zastanawiało się nad skorzystaniem z urlopu wychowawczego (wszyscy pochodzili z dużych miast). Do grupy tych mężczyzn, którzy zastanawiali się nad urlopem należeli tylko ci przed ukończeniem 28 roku życia;- 60 proc. ojców, których nie wzięło urlopu zdecydowanie nie żałuje swojej decyzji;ponad 30 proc. nie ma całkowitej pewności, co do słuszności swojego wyboru.Ojcowie, którzy nie wzięli urlopu motywowali to najczęściej następująco:- 40 proc. - ponieważ ich zarobki są wyższe niż matki dziecka- 30 proc. - ponieważ opieka nad małym dzieckiem winna spoczywać wyłącznie na matceW odniesieniu do opieki i wychowania dziecka w rodzinie- badani najczęściej wiążą rolę matki z wykonywaniem prac domowych, natomiast swoją rolę kojarzą z zajęciami dodatkowymi np. zabawa z dzieckiem, kupowanie zabawek, spacery.Charakterystyczne jest to, że bardzo niewielu badanych (tylko 6 proc.) utrzymuje stały kontakt ze szkołą dziecka oraz kontaktuje się z lekarzem dziecka w razie potrzeby. Te zajęcia zdecydowanie należą do matek.