Ta moda przyszła do Polski wraz z dużymi zachodnimi koncernami, w których zwracanie się do współpracowników i przełożonych po imieniu jest jedną z niepisanych zasad kultury organizacyjnej. Oczywiście, to zabieg nieprzypadkowy, który przekłada się na wymierne korzyści. "Zachowywanie form grzecznościowych między pracownikiem i przełożonym zwykle wprowadza w ich relacje dystans. Tymczasem zwracanie się do siebie po imieniu daje pracownikom poczucie, że w firmie wszyscy są równi" - oczywiście w relacjach, a nie w hierarchii. "Dodatkowo świadomość, że można swobodnie przyjść do szefa ze swoimi problemami, a także przyjazna atmosfera w firmie przekładają się na większą efektywność pracowników" - mówi Kamila Ludwikowska, psycholog biznesu i trener. Ale to nie wszystko. Zwracanie się po imieniu jest też jednym z elementów kształtowania wizerunku firmy jako otwartej, przyjaznej i godnej zaufania.

Reklama

Po godzinach

Zwracanie się po imieniu jest popularne zwłaszcza w firmach, w których większość pracowników to osoby młode, często dopiero po studiach. Dotyczy to też środowisk twórczych, mediów, branży reklamowej oraz bezpośredniej obsługi klienta, gdzie na formalności po prostu nie ma czasu. Mówienie do przełożonego po imieniu jest często zaledwie pierwszym etapem. Wspólne wyjścia na piwo, kręgle czy bilard nie należą tu do rzadkości. Pytanie tylko, czy taka familiarność i przełamanie granic hierarchii zawodowej rzeczywiście przekłada się na jakość pracy?

Po pierwsze: nie szkodzić

To zależy na ile przełożony potrafi utrzymać autorytet, wzbudzać szacunek i mądrze zarządzać zespołem. "Przyjacielskie stosunki z podwładnymi mogą utrudnić mu obiektywną ocenę, zwłaszcza jeśli pracownik zechce wykorzystać je do własnych celów. Pamiętajmy, że jednych lubimy bardziej, drugich mniej. Jeśli szef odkryje, że któryś z jego pracowników ma podobne zainteresowania czy poglądy, nawet nieświadomie może zacząć traktować go przychylniej także na gruncie zawodowym" - uważa Kamila Ludwikowska. Stąd niedaleko już do jawnego faworyzowania, które z przyjacielską atmosferą pracy nie ma nic wspólnego.

Reklama

Równość wobec wszystkich

Nie znaczy to, że z mówienia sobie po imieniu mogą wyniknąć wyłącznie kłopoty. "Firmy chętnie organizują wyjazdy integracyjne, w czasie których dystans - na co dzień utrzymywany w firmie - w naturalny sposób zmniejsza się. To dobrze, jeśli w spotkaniu biorą udział wszyscy pracownicy. Gdybyśmy pominęli kogoś, w zespole mogłyby później tworzyć się grupki, koalicje, dwory" - przekonuje psycholog. To samo dotyczy wyjścia na piwo. Jeśli rzeczywiście służy wspólnemu pracowaniu, rozwiązywaniu konfliktów i stworzeniu dobrej atmosfery w dziale - wszystko jest w porządku. Warto jednak wyznaczyć sobie żelazne granice bliskości z szefem i współpracownikami, których nie przekroczymy pod żadnym pozorem.

Reklama

Szef, nie przyjaciel

"Nawet jeśli bardzo lubimy i cenimy przełożonego, to zdecydowanie nie jest on tym, komu możemy zwierzać się z osobistych problemów. Oczywiście, dziewczyna, która spodziewa się dziecka, powinna powiedzieć o tym szefowi, ale wyłącznie po to, by wspólnie ustalić plan działań na przyszłość. Podobnie, jeśli czujemy się zmęczeni, lepiej szczerze wytłumaczyć się i poprosić o dzień czy dwa wolnego, niż zasypiać nad klawiaturą. Takie relacje da się wykształcić pod warunkiem, że będą one szczere, a nie nastawione na wykorzystanie wyrozumiałości przełożonego" - tłumaczy Kamila Ludwikowska.

Są jednak granice szczerości. "Jeśli wejdziemy z szefem na zbyt przyjacielską stopę i pozwolimy mu poznać się prywatnie, pokażemy, jak myślimy, jakie są nasze poglądy, zainteresowania i stosunek do pracy, to jednocześnie odsłonimy nasze dobre i złe strony. Nie będzie to miało znaczenia do czasu, kiedy szef zechce wykorzystać swoją wiedzę przeciwko nam, np. będzie potrafił wyczuć, że coś się dzieje, że rozglądamy się za inną pracą" - przekonuje psycholog. To działa też w drugą stronę. Jeśli to my staniemy się powiernikiem przełożonego, może on w pewnym momencie uznać, że wiemy za dużo i po prostu się nas pozbędzie. Co więcej, zyskamy etykietkę wazeliniarza, która może do nas przylgnąć na lata.