Dziś przeżyłam kolejny poważny kryzys. Facet na zajęciach tak przynudzał, że myślałam, że umrę bez kawy. Męczyłam się przez 45 minut (a miałam wrażenie, że minęły ze trzy dni), a gdy tylko zarządził króciutką przerwę, pędem pobiegłam do automatu. Po ponad dwóch miesiącach bez kofeiny od razu postawiła mnie na nogi. Przez resztę zajęć dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Muszę być chyba dla siebie bardziej surowa. Tu kawka, tam lodzik truskawkowy... To się źle skończy. Już od paru tygodni zresztą chudnę trochę wolniej niż na samym początku. W pierwszym miesiącu schudłam 6,5 kg, w drugim już tylko 5 kg.
Dobrze jednak, że potem miałam siłownię. Gdy Krzysiek wyciskał ze mnie siódme poty, moje wyrzuty sumienia wyparowały błyskawicznie. Ledwo dowlokłam się do domu, a po drodze odebrałam telefon od Marzeny, która poinformowała (!) mnie, że idziemy dziś na imprezę. Pysznie!;> Faktem jest, że dawno razem nie imprezowałyśmy, więc głupio było mi ją spławić. Zwłaszcza, że przez ten mój napięty grafik, wypełniony ćwiczeniami, zabiegami i siekaniem marchewki, niewiele czasu zostaje mi dla znajomych. Szybko wciągnęłam więc deser - 2 owoce kiwi i pędzę do klubu. W sumie to dobrze, że nie wolno mi pić na diecie. Przy takich głodowych porcjach upijałabym się haniebnie małą ilością trunku jakiegokolwiek. I kto wie, co wyprawiała, będąc po wpływem...:-)))


Reklama
Reklama


www.lifetech.pl www.gymnasion.pl www.celebrity.com.pl www.genesisclinic.pl