"Babcia Tina powraca!" - pisały niedawno gazety na całym świecie o tryumfalnym powrocie na scenę 68-letniej gwiazdy muzyki pop Tiny Turner. Jednak ubrana w złotą wydekoltowaną mini i machająca burzą włosów artystka do powszechnego wyobrażenia babci nie pasuje. Od 1 października koncertuje po USA, daje prawie dwugodzinne show, na którym szaleje z werwą 20-latki, a jej głos wciąż brzmi jak dzwon. Dlaczego przerwała emeryturę, na którą odeszła osiem lat temu? Bo, jak twierdzi, tęskni za zapachem desek sceny. Uzależnienie od adrenaliny i owacji? A może jest tak, jak powiedziała Sophia Loren - że nie można marnować danego od Boga talentu?

Reklama

>>> Poczytaj o sposobach na utrzymanie dobrej formy

Bo dlaczego talent miałby się kończyć wraz z wiekiem? Mimo żałosnych przykładów nieudanych powrotów po latach, jak choćby Heleny Vondrackowej, która dla wskrzeszenia minionej świetności wystąpiła nawet w polskiej wersji "Tańca z Gwiazdami", są też przykłady gwiazd, które podnoszą się zawsze jak feniks z popiołów. Nawet jeśli ich młodość, dotychczas warunek podstawowy utrzymania się na show-biznesowym topie, skończyła się dekady temu.

W maju przyszłego roku do kin wejdzie film z udziałem Dolly Parton, odwiecznej gwiazdy muzyki country. Film będzie pełnometrażowym odpowiednikiem bardzo popularnego w Stanach Zjednoczonych serialu "Hannah Montana". Dolly zagra tam… babcię głównej bohaterki. Sukces filmu jest murowany, a dla Dolly jest to szansa na ożywienie podupadającej kariery - jej wydana w lutym tego roku płyta, "Backwoods Barbie" przeszła bowiem w mediach raczej bez echa, a w końcu Dolly ma dopiero 62 lata.

Reklama

Jej rówieśniczka Cher, wiecznie młoda, z wiekiem nawet coraz młodsza, w maju tego roku przejęła po 40-letniej Celine Dion lukratywny kontrakt na koncerty w Las Vegas. Przez cztery wieczory w tygodniu w kapiącej złotem sali kasyna Ceasar’s Palace daje koncert z 18 towarzyszącymi tancerkami. Dla kontraktu w kasynie przerwała ogłaszaną już kilka razy emeryturę. Nic dziwnego, że znowu porzuciła smażenie konfitur - za 200 koncertów zaśpiewanych w ciągu trzech lat dostanie 200 milionów dolarów. Mimo takiej sumy, Cher zdaje się być bardzo oszczędna. W sierpniu sprzedała bowiem swoją wybudowaną w 1992 roku posiadłość w Malibu za 45 mln $. Po co ma wydawać miliony dolarów rocznie na jej utrzymanie, skoro kontrakt w Vegas zapewnia jej też luksusowy apartament w hotelu?

Jednak, nie oszukujmy się, zdobywanie szczytów przez 60-latki w branży opanowanej przez kult blichtru to nie tylko zasługa liftingów i dobrych stylistów. 67-letnia Martha Stewart (25. miejsce na liście najbardziej wpływowych osób show-biznesu tygodnika "Time"), pozostaje niezdetronizowaną gwiazdą programu dla gospodyń domowych, bo publiczność, dla której jest guru, starzeje się wraz z nią. Między innymi z tych samych powodów Joan Rivers (najprawdopodobniej ma 75 lat, jednak jej prawdziwy wiek to tajemnica dorównująca zagadce posągów z Wysp Wielkanocnych) gwiazda talk show, która zaprasza do studia młodsze o całe dekady top gwiazdy tylko po to, żeby potraktować je jako dodatki do własnego blasku, wciąż przoduje w rankingach popularności, choć nazywa się ją narcystycznym potworem.

W starych społeczeństwach Zachodu wiek emerytalny połączony z doskonałą formą może tylko zaimponować. Tak jak imponuje Meryl Streep, 59-letnia gwiazda, która nie schodzi ze szczytów, mimo że nie słynie z operacji plastycznych ani ze skandali pozwalających utrzymać się na powierzchni podupadłym celebrytom. Po ostatniej roli w musicalu "Mamma Mia", mówi się, że gdyby Meryl zagrała nogę od stołu, byłaby to na pewno rola oscarowa. Co więcej, filmy z jej udziałem wciąż odnoszą kasowe sukcesy. W "Mamma Mia" Meryl tańczy, śpiewa, robi szpagaty, tarza się w sianie i występuje bez makijażu. Któż nie chciałby w jej wieku żyć z taką samą lekkością? Takiej "sześćdziesiątki" ze sceny się nie wyprasza.