Przyjrzałam się dokładnie wynikowi - zobaczyłam malutkie literki symbolizujące funty. Moje córki majstrowały przy wadze i przestawiły parametry, a ja z wrażenia o mało nie urodziłam.
Chociaż w zasadzie już bardzo bym chciała urodzić. Ale, po pierwsze 35 tydzień to za wcześnie dla dziecka, po drugie nie spakowałam jeszcze torby do szpitala, po trzecie mąż pozwolił mi rodzić dopiero za trzy tygodnie - wtedy bez problemu będzie mógł wziąć urlop. Antek i tak wybierze najbardziej dogodny dla siebie termin nie zważając na wszelkie zakazy, czy wskazania.

Nigdy nie zapomnę jak przy drugim porodzie położna kłóciła się pod drzwiami mojej sali z ekipą filmową, która właśnie kręciła odcinek jakiegoś serialu na szpitalnym korytarzu. Na jej prośbę o ciszę, bo mają rodzącą, operator powiedział oburzony, że termin zdjęć ustalał z siostrą przełożoną. Na to położna odpaliła: "Termin porodu ustalał sam Pan Bóg!".
Nie wiem jakie Pan Bóg ma plany odnośnie terminu mojego trzeciego porodu, ale mam wrażenie, że Antek zjechał trochę niżej, już nie kopie mnie po żebrach, za to coraz mocniej uciska pęcherz, co też jest dosyć uciążliwe. Gdziekolwiek jestem od razu sprawdzam, gdzie jest toaleta.

Ubranka wciąż do mnie napływają szeroką falą. Od kuzynek, koleżanek, szwagierek, itd. Chłopięce, ewentualnie unisex. Przeglądam je, segreguję, piorę, prasuję i coraz częściej się zastanawiam - a jak jednak urodzi się Antosia? Tylko na jednym USG płeć dziecka była widoczna, potem było już wstydliwe. Lekarz wprawdzie nie miał wątpliwości, ale kto wie. Tymczasem wszystkie moje dziewczęce ciuszki powędrowały do przyjaciółki spodziewającej się córeczki lada dzień. Pocieszam się tym, ze niewiastom w tym wieku jest serdecznie obojętne, w co są ubrane.







Reklama