Pamiętam jak dziś Sylwestra sprzed dwóch lat. Mieliśmy go spędzić razem w Karpaczu, a w końcu przepłakałam cały wieczór w domu we flanelowej piżamie. Nie tak miało być, ale życie pisze tak przeróżne scenariusze, że od tego zdarzenia nic mnie już nie zdziwi.

Kilka tygodni przed zaplanowanym balem miałam przygotowaną cudowną czerwoną sukienkę. Dla niego chciałam być najpiękniejsza. Tak bardzo wiele obiecywałam sobie po tej magicznej nocy. No, ale rzeczywistość to rzeczywistość, i mało w niej poezji.

Rano w Sylwestra Piter przyjechał do mnie z bukietem różnokolorowych róż i po bardzo długim milczeniu, drżącym głosem oznajmił, że chce rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Dodał, że nie wiedział, kiedy to powiedzieć, a początek roku to czas rozpoczynania nowych spraw oraz kończenia czegoś, co nie jest tym, czym miało być. Kiedy to mówił nie patrzył na mnie, wpatrywał się w podłogę. Wydawało mi się, że to jakiś koszmarny sen.

Przeżyliśmy wspólnie siedem fantastycznych miesięcy. Wierzyłam, że właśnie on będzie mężczyzną na całe życie. Z nikim nie było mi tak dobrze. Trudno nawet opisać, co wtedy czułam.

To miał być nasz pierwszy wspólny Sylwester. Oczywiście w myślach widziałam już kolejne. Ale plany prysnęły jak bańki mydlane. Usłyszałam tylko, że zagubił się w życiu i chce różne sprawy przemyśleć. Pragnie być sam. Cóż miałam robić? Miał do tego pełne prawo, tylko dlaczego miesiąc wcześniej zapewniaj mnie o swojej miłości, dlaczego mówił, ze jestem tą jedyną i na zawsze???

Nic nie powiedziałam, zostałam z różami. Czułam tylko ich kolce. Sylwestra spędziłam zupełnie sama z kilkoma herbatnikami i sokiem pomarańczowym. A miało być tak romantycznie.. Nie chcę już o tym pamiętać. Na szczęście następny Sylwester był zupełnie inny. I z kim innym. Mam wielką nadzieję, że tegoroczny będzie jeszcze bardziej udany. Do tej pory nie lubię koloru czerwonego. Róże kojarzą mi się tylko z kolcami. Ale podobno czas leczy rany...









Reklama