Pamiętam, jakby to było wczoraj. Minęło jednak już ponad 1000 dni... Czas tak szybko mija, a jedyne, co pozostawia, to wspomnienia. Szkoda, że nie zawsze chce się do nich wracać. Z komputera korzystam codziennie i właściwie nie ma dnia, żebym sobie nie przypominała tych chwil, kiedy wchodziłam w inny świat. Niestety, tylko wirtualny. Świat, w którym był mój wymarzony Książę.

Damiana poznałam banalnie, bo przez Internet. Świetnie nam się "rozmawiało" za pomocą klawiatury, wysyłaliśmy zdjęcia z najważniejszych chwil w naszym życiu, zwierzaliśmy się z codziennych radości i kłopotów. I coraz bardziej byliśmy sobie bliżsi. Uściślijmy... on stawał się dla mnie coraz bliższy. Ech, wyobraźnia robiła swoje.

Niestety, nigdy się nie spotkaliśmy. Facet, który coraz bardziej mnie fascynował, najzwyczajniej w świecie robił uniki, kiedy pytałam, czy spotkamy się w jak najbardziej realnym świecie. Na początku wierzyłam w jego usprawiedliwienia, ale z czasem zaczęło mnie to męczyć. Ile razy można dłużej zostawać w pracy, spędzać czas u dentysty czy pomagać mamie w trzepaniu dywanów? Muszę dodać jeszcze jeden szczegół: mój Książę przedstawiał siebie jako ideał, a ja byłam tak naiwna i mu wierzyłam. Ależ byłam głupia! Na zdjęciach, które wysyłał mi w ilościach niemal hurtowych, także wyglądał bardzo zachęcająco (ale czy to na pewno był on?). Pomimo trzydziestu lat, nie miał żadnych pogmatwanych sytuacji uczuciowych za sobą, a jedyną jego wadą, jaką wymieniał, był romantyzm.

Nawet teraz, kiedy to piszę, kiwam z politowaniem głową (na samą siebie oczywiście!) i zastanawiam się, jak mogłam "łykać" takie bajki.

Nasz wirtualny romans (a może mój romans z moją wyobraźnią???) trwał trzy miesiące. Przez pierwsze dwa fruwałam jak na skrzydłach, bo wierzyłam, że spotkałam Tego Właściwego Mężczyznę i jak oszołomiona uczuciem kobieta widziałam już happy end z najmniejszymi szczegółami.

Co się stało, że nie chciało mi się już czekać na dalsze zapewnienia, że spotkamy się, że ciągle myśli o mnie, że nie może beze mnie żyć? Samo życie... Na mój adres mailowy wysłał list (z bardzo gorącymi zapewnieniami, że kocha), który miał być skierowany do Marioli (czyli na pewno nie do mnie). Kiedy przeczytałam te gorące wyznania, poczułam się potwornie oszukana i właściwie nie miałam na nic ochoty.

Dopiero kiedy ochłonęłam, napisałam do niego list, w którym zapytałam z iloma kobietami romansuje wirtualnie. Nie odpowiedział, i ta odpowiedź znaczyła aż za wiele. Od tamtego czasu nie zawieram wirtualnych znajomości, na szczęście w realnym świecie znalazłam kogoś, komu mogę ufać. Mężczyznę, który... nie przesiaduje bez przerwy u dentysty i nie trzepie mamie dywanów.











Reklama