Gdy uśmiechnięta wkroczyła do kawiarni, w której się umówiłyśmy, goście odwrócili głowy. Pierwsza myśl, jaka mi zaświtała na jej widok: jest wyższa i znacznie szczuplejsza niż się wydaje na ekranie. Mówi o sobie tylko to, co chce powiedzieć. A wielbicieli skazuje na ciężki los: mogą się domyślać, jaka jest. Ona na pewno im w tym nie pomoże.

Co pani czuła, gdy ogłoszono, że para Wachowicz - Fiksa odpadła z "Tańca z gwiazdami"?
- Cóż, trochę zabolało, zwłaszcza że samba to ulubiony taniec Marka. Ale poczułam też ulgę, bo udział w tym programie bardzo mi skomplikował sprawy zawodowe. W poprzednich odcinkach pokazałam, że umiem tańczyć, czułam się spełniona. Mogłam więc odejść bez żalu. Dla siebie zrobiłam wiele: przełamałam się!

Właściwie co pani w sobie przełamała?

Samba jest specyficznym tańcem. Tańcząc trzeba poruszać całym ciałem, wszystkimi jego częściami. Publicznie! I epatować seksem, własną cielesnością. To nie jest dla mnie naturalne.

Prowadzący podkreślali, że w sambie kobieta prowokuje, a mężczyzna próbuje jej sprostać. Pani nie prowokuje mężczyzn?
- Nie! To dla mnie obce. Ale w sambie chciałam sprawdzić, jak mi z tym będzie. Chodziło o to, żebym poczuła swoje ciało, zaczęła go używać. Żebym przestała się bać tego, że mam piersi i potrafiła nimi zagrać. Że mam pupę i umiała nią zatrząść. Cieszę się, że przełamałam opór. No, może nie do końca, bo miałam najmniej pokazującą ciało sukienkę spośród wszystkich tancerek. Bałam się, że jeśli się bardziej rozbiorę, tak mnie to zdeprymuje, że nie będę w stanie dostatecznie się rozluźnić, żeby zatańczyć. Popełniłam mnóstwo technicznych błędów, ale sam fakt, że w ciągu tygodnia nauczyłam się samby, której w życiu nie tańczyłam, uważam za mistrzostwo świata! I to jeszcze tak, że taniec przynosił mi radość.

Czy partner dawał pani wycisk? Podobno doszło między wami do rękoczynów?
- Jakich rękoczynów? Mieliśmy mało czasu na przygotowania, toteż ćwiczyliśmy co najmniej trzy godziny dziennie. A że oboje mamy silne charaktery, ścieraliśmy się. Na ogół wtedy, gdy mnie prosił po raz piętnasty o powtórzenie czegoś, a mnie nie wychodziło... Raz powiedział nawet, że marnuję jego czas, bo nie może tak być, że on mówi po 20 razy, że mam zaczynać krok całą stopą, a ja 20 razy zaczynam od pięty. Gdy popełniłam kolejny błąd, rozzłościł się i trzepnął mnie w rękę. Ja na to, żeby mnie nie dotykał. Zrobiło się nieprzyjemnie. Poszłam na kawę, on na papierosa i potem ćwiczyliśmy dalej. Efekt był taki, że otrzymaliśmy wspaniałe noty. Za paso doble aż 37 pkt, w tym 10 od Piotra Galińskiego. Marek był wymagającym, ale dobrym trenerem.

Odnoszę wrażenie, że mimo błędów popełnianych na parkiecie, miała pani poczucie przewagi nad partnerem...
- Mam mocną osobowość i jestem od niego starsza. Mówię też o bagażu doświadczeń, o tym jaką pozycję w życiu osiągnęłam. Natomiast na treningach musiałam się podporządkować, a to nie było łatwe. Z drugiej strony rozumiałam, że jeśli chcę dobrze zatańczyć, nie mam wyjścia. Ale Marek jest mistrzem Polski w tańcach latynoamerykańskich, więc o poczuciu przewagi na parkiecie nie mogło być mowy...

To jednak zaskakujące, że była Miss Polonia i Wicemiss Świata ma problem z akceptacją własnej cielesności.
- Tylko że przez ostatnie 15 lat prowadzę własną firmę a od 10 zajmuję się produkcją programów telewizyjnych! Jestem menedżerem, znacznie bliższy mi jest wizerunek twardej kobiety.

Sama pani ten wizerunek stworzyła...

- On powstał mimochodem. To życie uczyniło mnie twardą. Nigdy nie bałam się ryzyka czy odpowiedzialności. Ani wtedy, gdy szłam do rządu, ani gdy sprzedawałam samochód wygrany w konkursie Miss Polonia, żeby założyć pierwszą firmę. Nie bałam się wzięcia kredytu. Jestem konsekwentna i podejmując jakieś decyzje, konsekwentnie je realizuję.

To po co bizneswoman Taniec z gwiazdami?
- Dlaczego nie? Potraktowałam to jako wyzwanie. Zajmuję się poważnymi rzeczami, a ponieważ uwielbiam taniec, więc pomyślałam: dlaczego nie zrobić czegoś tylko dla siebie? Dla własnej sylwetki? Lubię wysiłek fizyczny, dużo trenuję, myślę, że nawet Marek był zaskoczony moją kondycją.

Siłownia?
- Nie! Nie mogę jej znieść ze względu na specyficzną woń, która tam panuje. Ale jeżdżę na rolkach, nartach, gram w tenisa, pływam, chodzę po górach, w domu ćwiczę pilates i ulubione asany z jogi.

Mówi pani: wyzwanie. A może po prostu zadecydowała tu prosta kalkulacja, czyli korzyści płynące z udziału w tym programie? Przyznaje pani, że w jej pracy najważniejsze są kontrakty i kontakty. Trudno chyba o lepszą okazję do ich nawiązania. Poza tym jako producenta taki show może interesować panią od kuchni.
- Owszem, ogromnie mnie to interesowało i nie zawiodłam się. Poznałam strukturę organizacyjną zespołu, widziałam jak się rozkłada odpowiedzialność, czym zajmują się konkretni ludzie. Mogłam patrzeć, jak pracują, jakim są zespołem i jak ten zespół jest stworzony, żeby osiągnąć dobry efekt.

Zamierza pani tę wiedzę wykorzystać we własnym biznesie?
- Jasne, to było jak staż w najlepszej szkole. Jako producentka mniejszych form telewizyjnych, np. Podróży kulinarnych Roberta Makłowicza, miałam okazję zobaczyć realizację gigantycznej formy. Poznałam doskonałego reżysera Wojtka Iwańskiego, najlepszych realizatorów, specjalistów od animacji dźwięku i światła. To właśnie są te kontakty, o których mówiłam.

Trudno nie zauważyć, że mocno stąpa pani po ziemi i umie dążyć do celu.A jednak nie czuje się pani dobrze z tym wizerunkiem silnej kobiety...
- Czasem mam wrażenie, że jestem postrzegana jak.. niekobieta. Mężczyźni się mnie boją.

































Reklama



Dlaczego?
- Właśnie dlatego, że wiem, czego chcę. A chcę prawdziwych emocji. Nie interesuje mnie bylejakość. Przeszłam w życiu tyle - i w polityce, i w show-biznesie - że teraz liczą się dla mnie jedynie prawdziwe emocje. To, czy kogoś naprawdę lubię, czy naprawdę chcę z nim spędzić trochę czasu. Mężczyźni się tego boją. Mam wobec nich za duże wymagania.

To znaczy?
- Oczekuję, żeby byli męscy. Żeby mężczyzna wstał, kiedy się ze mną wita, odsunął krzesło, otworzył przede mną drzwiczki samochodu, przepuścił przodem w drzwiach. Poza tym nie umiem działać tak jak powinna kobieta.

Czyli jak?
- Sposobem. Mądra kobieta to taka, która udaje głupszą niż jest. Coraz trudniej to przychodzi, bo coś się stało z mężczyznami: zniewieścieli. Ale prawdziwie mądra kobieta sprawi, że nawet taki mężczyzna poczuje się przy niej panem. A ja mam tak francowaty charakter, że mnie się nie chce tej gierki prowadzić. Nie chce mi się tego całego udawania!

A jaki typ się pani podoba? Gdyby z przymrużeniem oka miała pani wybierać, byłby to Woody Allen czy Russell Crowe?

- W mężczyznach interesuje mnie umysł. Więc bardziej Woody, który by mnie rozmową rozłożył na łopatki. Bo ja zakochuję się uszami, słuchając. Mężczyzna musi mi imponować: inteligencją, polotem, szarmanckim zachowaniem. Skoro już rozmawiamy o aktorach, George Clooney (śmiech). Przystojny i inteligentny. Robi rzeczy ponadstandardowe, jak np. czarno-biały film, za który został nominowany do Oscara (Good Night and Good Luck - red). Tylko inteligentny facet mógł się porwać na coś takiego.

Podobno pani również chce wyprodukować film.
- Tak, pełnometrażowy fabularny. Niedawno wpadł mi w ręce doskonały scenariusz Ewy Mleczko. Przeczytałam go z zapartym tchem. Uważam, że jest genialny. Chcę tym scenariuszem zainteresować potencjalnych koproducentów, aby wyłożyli pieniądze na jego realizację.

Zagra w nim pani?

- Nie, absolutnie!

A właściwie dlaczego? W reklamach też się pani nie pokazuje, odwrotnie niż pani współpracownik, Robert Makłowicz.

- Nie czuję potrzeby zaistnienia w roli aktorki. A to, że Robert zagrał w reklamówce... Czemu nie, jeśli dostał propozycję? Ja też się nie zarzekam, że nie będę występować. Jak dotąd otrzymałam dwie mało satysfakcjonujące oferty reklamowania kosmetyków: jedną niezadowalającą finansowo z zagranicy, drugą z Polski. Kiedy dostaję propozycję, najpierw pytam o scenariusz, a dopiero potem o pieniądze. Jeśli pomysł mi się nie podoba, dalej nie prowadzę rozmów. Tak było w drugim przypadku.

Wygląda na to, że intuicja pani nie zawodzi, bo inne pani przedsięwzięcia kończą się sukcesem. Kim pani chciała być w dzieciństwie?

- Najpierw baletnicą. Mama nawet kupiła mi puenty, a ja nauczyłam się chodzić na palcach. Następnie było śpiewanie ze skakanką, potem etap pielęgniarki, a później dała o sobie znać żyłka do interesów.

Jak to się zaczęło?
- Na rynku w Gorlicach sprzedawałam ziemniaki i kwiaty, róże i mieczyki. Tato przywoził je z naszego gospodarstwa w Klęczanach. Handlowałam nimi w dni targowe, czyli wtorki i piątki. Miałam 16 lat i zarabiałam na dżinsy z Peweksu. Najbardziej opłacało się handlować młodymi ziemniakami. Później już były za tanie. Mnie interesowały, gdy były drogie i szybko się sprzedawały, bo było ich mało. Później już mi się nie chciało. No bo jeżeli się sprzedać, to za duże pieniądze i w małych ilościach, prawda? (śmiech)

Wiele pani od siebie wymaga. To widać na każdym kroku: jak program w telewizji - to na kilku kanałach, jak konkurs tańca - to trening po kilka godzin dziennie. Gdzie pani ładuje akumulatory?

- U rodziców. Czuję się przez nich kochana, akceptowana. Wiem, że cokolwiek zrobię, są za mną. Że zawsze zaakceptują każdą moją decyzję, nawet jeśli czasami doprowadza ich do łez.

Jak na przykład ta sprzed trzech lat o rozstaniu z mężem?
- Nie chcę o tym opowiadać... Rodzice dali mi wiarę w siebie, pewność, morze miłości. Wie pani, że przez Taniec z gwiazdami nauczyli się pisać SMS-y?! A mama ma 64 lata, tato 10 lat więcej. Pierwszego napisali bez spacji: kochamyciecoreczko. Wzruszyłam się. To źródło mojej siły - oni i moi przyjaciele: ci ze studiów, Sikorowscy, z którymi spędzałam ostatnią Wigilię, Turnau i inni. Drugie źródło tkwi w moim podejściu do życia: nie rozpamiętuję rzeczy złych. Patrząc na moją 6-letnią córkę Olę, szukam w sobie tego, co ma ona: radości życia. Dzieci zawsze są szczęśliwe. To my swoimi zachowaniami sprowadzamy na nie nieszczęście.

Chce pani, żeby córka była do pani podobna?
- Nie, ona musi być sobą. Bacznie ją obserwuję, zwracam uwagę na jej talenty, umiejętności. Widzę, że ma zdolności matematyczne i muzyczne - czytałam, że one często idą w parze! Chcę jej tylko zapewnić najlepsze wykształcenie, jakie jestem w stanie.

Powinna być równie zaradna jak pani?
- Nie, może być zupełnie inna. Może być szaloną artystyczną duszą. Ale już widzę, że ma wiele moich cech, np. jest uparta. Jest też cudownie szczera i zastanawiam się, czy już jej tłumaczyć, że to nie zawsze dobrze. Mnie życie nauczyło, że czasem lepiej czegoś nie powiedzieć.

Jak pani sobie wyobraża przyszłość?

- Chciałabym wyprodukować dwa, trzy nowe programy dla telewizji, ze trzy filmy i spotkać fajnego faceta, takiego jak Clooney (śmiech). Inteligentnego, szarmanckiego...

Powinien być przystojny?

- Nie zaszkodzi, ale głównie powinien być wyrozumiały dla mojego uporu. Akceptować to, że jestem kobietą, która wie, czego chce. Wiem, że to trudne dla faceta, ale tego już nie zmienię.

Jest pani gotowa na nowy związek?
- Psychicznie? Jeszcze nie. Nie spotykam się, nie umawiam. Wolę spędzać czas z córką i z przyjaciółmi