Ponad 520 tys. uczniów trzecich klas gimnazjów zmagało się wczoraj z językiem polskim na egzaminie kończącym ten etap nauki. Około 50 tys. z nich miało ułatwione zadanie, ponieważ przyniosło zaświadczenie o dysleksji - część tylko po to, aby mieć fory na egzaminie.

Komisje egzaminacyjne, zanim przystąpiły wczoraj do pracy, musiały zmierzyć się z górą papierków. Przede wszystkim - stertą zaświadczeń przysłanych przez rodziców. We wszystkich przewijał sie ten sam motyw: dziecko może zdawać egzamin, ale.... Ale trzeba dać mu fory. Bo ma kłopoty z koncentracją, albo syndrom ADHD i nie może spokojnie usiedzieć na miejscu dłużej niż kwadrans, albo jest uczulone na pyłki traw i właśnie zażywa silne leki negatywnie wpływające na szybkość myślenia. Najwięcej było, jak łatwo się domyśleć, potwierdzonych pieczątkami specjalistów zaświadczeń o dysleksji. One jednoznacznie uprawniają do ulgowego traktowania na egzaminie.

Na napisanie testu gimnazjaliści mieli wczoraj dwie godziny. Ale co dziesiąty miał taryfę ulgową. Pozwalano im pisać test o godzinę dłużej, zadania odczytywał na głos nauczyciel, a odpowiedzi wprowadzał na tzw. kartę odpowiedzi nie uczeń, ale pedagog, który dodatkowo przymykał oko na błędy ortograficzne. Dyslektyk ma bowiem kłopoty z percepcją, gorzej przyswaja reguły pisowni i nie potrafi ich stosować w praktyce, wolniej formułuje wypowiedzi.

Z szacunków Polskiego Towarzystwa Dysleksji wynika, że odsetek dyslektyków wśród gimnazjalistów wynosi około dziesięciu procent. To jednak oficjalne dane. Uczniowie nie ukrywają, że zaświadczenie o dysleksji to przed każdym egzaminem łakomy kąsek. Przemek Walczak z Gimnazjum nr 28 w Gdańsku: "Każdy, komu idzie trochę gorzej w szkole, sam dba o to, żeby zdobyć taki papierek. On bardzo ułatwia życie" - mówi chłopak.

Właśnie w Gdańsku odsetek dzieci z orzeczoną dysleksją jest najwyższy w kraju. Ale dokument jest na wyciągnięcie ręki niemal wszędzie. W Łodzi wystarczy zapłacić 150 złotych. "Nie miałem żadnego badania, wszystko trwało z pięć minut. Mama zapłaciła i już" - mówi Michał, uczeń jednego z łódzkich gimnazjów.

Maria Gąsiorek, mama Artura, ucznia poznańskiego Gimnazjum nr 43, który wczoraj zdawał egzamin na normalnych zasadach, od samego ranka zachodziła w głowę, czy aby nie popełniła błędu nie załatwiając synowi zaświadczenia o dysleksji. "Podczas pisania robi straszne błędy. Nie wiem, czy z pośpiechu, nieuwagi czy też z innego powodu. Czasem żałuję, że nie spróbowałam mu ułatwić życia" - mówi kobieta.

Rodzice gimnazjalistów imają się różnych sposobów. Z roku na rok na popularności zyskują zaświadczenia o syndromie ADHD (nadpobudliwości). Ich zaletą jest to, że uczeń traktowany jest łagodniej podczas lekcji, wadą - nie są zazwyczaj honorowane na egzaminach. Nic dziwnego, że jest ich mniej niż tych o dysleksji, i traktowane są jak ostatnia deska ratunku na zasadzie: a nuż się uda przekonać komisję egzaminacyjną. Niestety: zazwyczaj się nie udaje. Zdarza się, że rodzice przynoszą kwity od neurologów czy alergologów, że uczeń wolniej kojarzy, jest śpiący.

Mirosław Kaczyński z Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej w Poznaniu przyznaje, że egzaminatorzy widzieli już niejedno. Zwłaszcza zaświadczenie. "W wielu sytuacjach łatwiej zdobyć dokument o zażywaniu leków przeciwalergicznych, które powodują spowolnienie myślenia, niż zaświadczenie o dysleksji" - tłumaczy. Na specjalne traktowanie na egzaminie, oprócz dyslektyków, mają szansę uczniowie niedosłyszący, niedowidzący lub dotknięci chorobą umysłową. Zwyczajne zaświadczenie o zażywaniu leków uspokajających nie wystarczy.

Pęd do ułatwiania sobie życia jest ostatnio tak wielki, że gimnazja, które w ofercie mają klasy terapeutyczne dla dyslektyków, od kilku lat przeżywają oblężenie. "Przyjąć możemy góra 45 osób. Drugie tyle odprawiamy z kwitkiem" - przyznaje Grażyna Rudnicka, dyrektorka Gimnazjum nr 13 w Olsztynie.















Reklama