Renata Dancewicz, aktorka
Nie mówię nie


Nie jestem przeciwniczką operacji plastycznych. Każda kobieta jest panią swego losu i może robić to, na co ma ochotę. Operacje wiążą się z poważną ingerencją, ale dopóki poddajemy się im bdquo;z głową”, zachowujemy umiar, wszystko jest w porządku. W tej dziedzinie też powinna obowiązywać zasada złotego środka. Granicę każdy wyznacza sobie
sam. Niektóre kobiety decydują się na operację, bo chcą poprawić własne samopoczucie. Nie ma w tym nic złego.


Reklama

Dzisiaj temat operacji plastycznych przestaje być tabu. Rodzi się postawa otwartości. Coraz częściej z dumą pokazuje się, a nawet obnosi, superefekt wprost spod ręki znanego chirurga. Rozumiem kobiety, które starają się ukrywać takie interwencje. Zawsze to lepiej, kiedy otoczenie postrzega nas jako piękne i niemal doskonałe z natury. Że niby piękno osiągamy bez wysiłku. Jest w tym trochę hipokryzji, ale takie już jesteśmy. Ta odrobina próżności w nas sprawia, że niekoniecznie chcemy się chwalić nowym – bardziej kształtnym nosem czy powiększonym biustem.

Sama jestem trochę histeryczką, boję się bólu i tego, że coś mogłoby się nie udać. Ale nie wiem, co będzie kiedyś, nie zarzekam się, że nigdy nie zdecyduję się na jakiś zabieg.
Prawda jest taka, że nie ma ludzi doskonałych ani idealnie pięknych. Czasem ktoś naturalny i niepoprawiony ręką chirurga potrafi być bardziej uroczy i pełen wdzięku niż ten, kto jest prawie jak z okładki „Vogue’a”. Opakowanie – nasze ciało jest bardzo ważne, nikt tego nie neguje. Trzeba o nie dbać i je dopieszczać. To nasz znak firmowy. Przez nie jesteśmy odbierani i czasem oceniani. Ale nie można popadać w przesadę. To trudne, kiedy obowiązuje przymus społeczny bycia pięknym, młodym, wysportowanym.
Operacje plastyczne są dobre, kiedy pomagają nam zmierzyć się z naszymi niedoskonałościami, zadbać o siebie. Mogą być szkodliwe, jeśli wmówimy sobie, że np. dzięki bardziej wydatnym wargom nasze życie będzie bardziej udane.


Małgorzata Braunek, aktorka
Akceptuję przemijanie

Jestem już w takim wieku, w którym kobiety zaczynają myśleć o zatrzymaniu młodości przy pomocy skalpela. Dla mnie to nie do pomyślenia. Gdybym to zrobiła, zaprzeczyłabym
samej sobie. Ja nie mam problemu z tym, że wszystko wokół mnie się zmienia. Nawet to, co wydaje się najbardziej trwałe, kiedyś przeminie. To jedno z praw natury.
Nasza twarz i ciało, dzień po dniu udowadniają, że tak jest i z nami. Walka z przemijaniem wydaje mi się niepotrzebną stratą energii i pieniędzy. To trochę jakby płynąć pod
prąd rzeki zwanej życiem. Ale to mój osobisty pogląd. Dzięki takiemu myśleniu bardziej potrafię docenić, co jest teraz, w tym momencie, bo wiem, że za chwilę zniknie. Staram się więc cieszyć tym, co jest i w starzejacych się twarzach dostrzegać mądrość i piękno. Zdaję sobie jednak sprawę, że akceptacja przemijania jest trudna. Ale ile razy można dać się zoperować dla chwili ulotnego w końcu szczęścia?

W dużej mierze to media podtrzymują kult młodości i idealnej urody. Coraz młodsi ludzie ulegają tej presji. Już nawet niektóre nastolatki korygują swoją urodę przy pomocy skalpela, a dwudziestolatki używają kremów przeciwzmarszczkowych!

Kobieta z mlekiem matki wysysa przekonanie, że jest ozdobną częścią tego świata. Ja też to mleko piłam, więc lubię dobrze wyglądać, a czasami nawet więcej niż tylko wyglądać:
błyszczeć. Też mam w sobie kobiecą próżność, ale staram się jej nie ulegać. Ideał piękna właściwie nie istnieje i tak naprawdę nie ma się do czego odwołać. Zmarszczki też potrafią być piękne, to tylko kwestia zmiany myślenia. Skalpel, ładna sukienka i makijaż czasem nie wystarczą. Aby nie wpaść w zaklęty krąg trzeba popatrzeć w siebie. Znaleźć oparcie w sobie, takim, jakim się jest, z całym dobrodziejstwem inwentarza i nie szukać rozwiązania na zewnątrz. Tam go na pewno nie znajdziemy.