Są w życiu każdego człowieka takie odpowiedzi, których udziela się bez namysłu. Jednym z pytań, na które odpowiadam bez wahania jest "Z kim chciałabyś wybrać się do Spa?". Zawsze i niezmiennie "Spa-trycją". Gdzie? W Beskid Niski, do drewnianej chaty tuż przy strumieniu.

Jest zima. Biała. Przed domem jutowy worek wypełniony sianem - do zjeżdżania z pobliskiej górki - to atrakcja wieczorna, tuż przed kieliszkiem wina w cieple kuchennego pieca. Dzień zaczynamy od filiżanki gorącej kawy z kardamonem. Leniwie przeglądamy gazety - Patrycja coś o kraju i świecie, ja - kolorowe bzdurstwa.

Szlafroki mamy czarne, z kapturem i frotte, ja w wełnianych skarpetach zrobionych przez babcię, ona - boso. Po kawie czas na maseczki. Potrzebuję mikrorozkurczenia, Pat z pewnością będzie się chciała wygładzić. Algi na całe ciało, zawijamy się w cieplutkie koce, w tle pobrzmiewa Możdżer. Ach! Włosy! Teraz obie mamy długie - ona do welonu, ja do ramion. Wyciąg z łupin włoskiego orzecha będzie najlepszy. Oddajemy się błogiemu lenistwu.

Po południu ja rąbię drewno, żeby nie narażać wrażliwych rąk mojej przyjaciółki - pianistki. Ona zaś grzeje wodę, w której zamoczę moje zmarznięte stopy. Potem zasłużony masaż i zabieg parafinowy dla wspomnianych dłoni i stóp. W naszej chatce coraz cieplej - drewniana niczym nie ustępuje fińskiej saunie. Pachnie lawendą i ciszą.
Zaraz napiszę do niej maila. O tym, że tęsknię i, że byłyśmy w Spa…












Reklama