Inne

Swoim wyczynem zadziwiła wszystkich. Dr Helen Wright w zaledwie 7 godzin po porodzie z powrotem stawiła się w miejscu pracy. Kobieta jest dyrektorką St Mary's Calne w Wiltshire, jednej z najlepszych szkół prywatnych w Wielkiej Brytanii. To już drugi raz, gdy Wright pojawiła się w gazetach. Za pierwszym razem zagościła w nich, gdy została najmłodszym dyrektorem szkoły publicznej na Wyspach - co udało się jej gdy skończyła zaledwie 30 lat.

Reklama

PRACOHOLICZKA?

Kobieta, która mieszka na terenie szkoły wraz z mężem i dwójką starszych dzieci, rzekomo wróciła do pracy po to, by pochwalić się córeczką swoim współpracownikom. Skończyło się jednak na tym, że kobieta pozostała, by odpowiadać na różne pytanie i przeprowadzić rozmowy z rodzicami uczniów. Kilka godzin później powróciła z dzieckiem w nosidełku, by pokazać uczniom i światu, jak udanie można łączyć karierę z macierzyństwem w już tak wczesnym stadium.

czytaj dalej...



Reklama


Reakcje na tak wczesny powrót do obowiązków były zróżnicowane. Wielu rodziców jej uczniów gorąco przyklaskuje dyrektorce. Wiele matek zareagowało na wieści najpierw niedowierzaniem, a następnie - oburzeniem.

Sama kobieta jest zaskoczona wzburzeniem, jakie wywołała jej postawa. Być może dlatego, że dla niej samej nie jest ona niczym nowym. Helen Wright jest opisywana na stronie internetowej własnej szkoły jako "nasza własna superkobieta". Znana jest z pracowitości, talentu do zarządzania i codziennego wstawania około 4:30 rano, by odpowiedzieć na firmowe maile i rozejrzeć się po ogrodzie. Ma opinię kobiety z misją wychowywania swoich uczennic w przekonaniu, że wszystko można osiągnąć. Oraz kobiety, która... nie chodzi na urlopy macierzyńskie.

"Rzecz w tym, że nie poszłam na urlop macierzyński" - tak tłumaczy oburzenie niektórych. "Ale nie potrzebowałam żadnego. W przypadku całej trójki moich dzieci zawsze wracałam do pracy prawie natychmiast. Mogłam tak robić, bo mam na tyle szczęścia, że mogę zabierać moje dzieci ze sobą. I tego prawdopodobnie inni mi zazdroszczą" - mówi.




czytaj dalej...

Reklama




Helen wspomina, że poród był bardzo lekki, więc nie mogła doczekać się, by wyjść ze szpitala i z trudem wytrzymała tam przepisowe 3 godz. po rozwiązaniu. Twierdzi, że pojawienie się w pracy było naturalne, jako, że jest silnie związana z uczniami i współpracownikami i pragnęła podzielić się swoim szczęściem.

SPEŁNIONA I SZCZĘŚLIWA

Teraz Helen codziennie przychodzi do pracy z córeczką w nosidełku i wypełnia swoje zwykłe obowiązki z przerwami na karmienie. Twierdzi, że otoczenie ją wspiera, a na argumenty, że sytuacja może szkodzić dziecku odpowiada: życzliwe i kochające otoczenie jest najlepszym, co się może dziecku przytrafić.

Twierdzi, że gdyby musiała wybierać pomiędzy pracą a dziećmi, wybrałaby dzieci, bo w macierzyństwie spełnia się najbardziej. Ale nie kazano jej wybierać i uważa, że inne kobiety również nie powinny być do tego zmuszone. "Wiem że mam szczęście, ale wiem również, że w dużej mierze sami nasze szczęście tworzymy - i tego właśnie uczę moje uczennice" - przekonuje.