MAŁGORZATA MINTA: Niedawno w prestiżowym tygodniku "Science" ukazała się praca o wrotkach - mikroskopijnych stworzeniach, które od 80 milionów lat obywają się bez seksu. Czy my, ludzie, potrafilibyśmy się wyrzec seksu? Czy bylibyśmy wtedy szczęśliwi?

BARBARA MARKOWSKA
*: Chyba nie. Szczęście to stan psychiczny wynikający z zaspokojenia pragnień, a nie z faktu ich nieposiadania. Można by się ogólniej zastanawiać, czy gdybyśmy nie mieli pragnień seksualnych, to bylibyśmy w stanie posiadać jakiekolwiek inne pragnienia. Odwołuję się tu do koncepcji Zygmunta Freuda, według których pożądanie seksualne jest głównym motorem ludzkich działań oraz naszego rozwoju psychicznego.



Istniejemy tylko po to, by uprawiać seks?

To nadmierne uproszczenie. Człowiek pragnie żyć, istnieć. Ze względu na ograniczenia kulturowe, sublimujemy nasze pragnienia i staramy się szukać innego ujścia dla popędu seksualnego. Z tego powodu inne rzeczy nabierają dla nas znaczenia. Chodzi tu o pracę, prestiż, władzę. Mają one znaczenie zastępcze. Dostarczają przyjemności, która kiedyś miała charakter seksualny. Nie możemy być jednak jak zwierzęta i swobodnie realizować swoich pragnień, bo żyjemy w kulturze ludzkiej, wśród określonych reguł i zasad. W ten sposób poniekąd nauczyliśmy się być szczęśliwymi niezależnie od seksu. Ale gdybyśmy, jako istoty biologiczne, nie mieli w sobie tego pierwotnego pragnienia, to na niczym by nam nie zależało. Wówczas stan szczęścia - jako stan zaspokojenia potrzeby - byłby dla nas niedostępny.



Czyli seks jest jedynym warunkiem osiągnięcia szczęścia?

Jest jednym z głównych warunków, ale nie jedynym. Warto zauważyć, że ludzie nie oprawiają aktu miłości bez emocji, w oderwaniu od psychiki. Ten dodatek uczuciowy wykształcił się w toku ewolucji i moim zdaniem stanowi o naszym człowieczeństwie. Miłość to coś, co zostało stworzone przez człowieka, wytwór naszej kultury. W przyrodzie próżno szukać przykładów, by coś umierało lub chorowało z miłości. Miłość może zabijać tylko ludzi i nie jest motywem ze świata zwierząt.



Są jednak osoby, na przykład księża czy zakonnice, które celowo rezygnują z seksu. Czy są one szczęśliwe? A może celowo pozbawiają się możliwości osiągnięcia tego stanu?


Oni rezygnują z seksu w imię większego szczęścia. Gdyby seks nie miał dla nich znaczenia i nie istniał w ich życiu, wówczas ten wybór nic by ich nie kosztował. Nie oznacza to jednak, że nie posiadają pragnień seksualnych. Jednak walka z tymi pragnieniami może stanowić dla nich źródło wartości, prowadzić do rozwoju duchowego. Te osoby czerpią szczęście z czegoś innego. A jeśli cierpią, to też ma to dla nich jakiś sens. Człowiek zawsze stara się nadać swemu życiu sens. W jaki sposób - to już jego wolny wybór.



Mówiła pani, że seksualny akt miłości to wytwór naszej kultury. Jak to się stało, że seks stał się dla ludzi czymś więcej niż tylko sposobem na podtrzymanie gatunku?


To nie było pojedyncze wydarzenie, ale cały proces. Zakończył się on w chwili, gdy zyskaliśmy świadomość, że nie możemy się mu oddawać z kimkolwiek oraz kiedy nam tylko przyjdzie na to ochota. Nauczyliśmy się panować nad pragnieniem natychmiastowego spółkowania. Wówczas seks stał się w pewnym sensie domeną wolności, bo mogliśmy dokonywać wyborów, brać odpowiedzialność za to, z kim to robimy oraz kiedy. Równolegle zaczęliśmy z seksem wiązać wtedy pewne emocje, pojawiło się uczucie bliskości.



Według Freuda, seks jest sposobem zaspokojenia potrzeby jedności i dlatego daje ludziom szczęście. Czy podobnie jest w innych koncepcjach tego stanu?

Filozofowie zajmowali się seksem już w czasach starożytnych. Platon pisał o Erosie jako o pragnieniu, które tkwi w nas wszystkich i tyczy się nieśmiertelności. Wszyscy ludzie chcą trwać wiecznie, dzięki prokreacji - wydawaniu na świat potomstwa, przekazywaniu genów. Według Platona pcha nas ku temu nie biologia, lecz coś wyższego - właśnie pragnienie nieśmiertelności. Zdaniem filozofa tylko nielicznym jest dane zyskać nieśmiertelność dzięki wybitnym dziełom, czynom czy przemyśleniom. Platon uważał też, że miłość fizyczna jest absolutnie niezbędna do tego, by dotrzeć do prawdy i dobra. Piękno widziane w ciele innego człowieka przyciąga nas i skłania do uprawiania z nim miłości. Dopiero potem zaczynamy rozumieć, że to piękno nie jest związane z ciałem, lecz z duszą i tak narodziła się koncepcja miłości platonicznej. Ale ta miłość platoniczna zaczyna się od seksualności, od realnego uprawiania miłości. Jeśli uda się nam pokochać nie tylko ciało, które się starzeje, więdnie, ale i duszę, wówczas nasza miłość będzie wieczna. Platon nie negował seksu i fizyczności, uważał, że są one niezbędne do obudzenia w człowieku potrzeby poznania piękna.



A inne przepisy na szczęście?


W ciągu ostatnich 2 tysięcy lat w Europie było bardzo niewielu filozofów, którzy uważali, że spełnione życie seksualne jest warunkiem szczęścia. Za sprawą rozpowszechnienia się chrześcijaństwa pewne wartości uległy zmianie, a filozofowie oraz moraliści nie poruszali tematyki seksu w swoich traktatach. Przełom nastąpił dopiero w XIX i XX wieku, m.in. za sprawą Freuda. To właśnie ten uczony po raz pierwszy w historii opisał człowieka jako istotę seksualną, czym wprowadził wielkie zamieszanie w ówczesnym świecie. Według niego ujawnienie i uświadomienie sobie własnej seksualności oraz związanych z nią pragnień jest warunkiem osiągnięcia szczęścia. A pamiętajmy, że głosił swoje idee w czasach wiktoriańskich, gdy ludzie wypierali swoją seksualność. Panowie dawali upust swoim pragnieniom potajemnie w domach uciech, a panie, które nie miały takiej możliwości, wpadały w histerię i lądowały na kozetkach u psychoanalityków.



Na szczęście dla naszego zdrowia psychicznego to się zmieniło.


Tak, za sprawą rewolucji seksualnej w latach 60. XX w. Nasza cywilizacja uwolniła wówczas sferę seksualności człowieka i ponownie dała mu prawo do miłości fizycznej.



A dzisiaj - czy człowiek XXI wieku może być szczęśliwy bez seksu?

Mógłby i wydaje mi się, że nasza kultura dąży do ograniczania kontaktów fizycznych pomiędzy potencjalnymi partnerami. Rozwój techniki sprawił bowiem, że coraz mniej się dotykamy. Godzinami siedzimy przed komputerem, żyjemy na chatach i w wirtualnych światach. Dlatego coraz bardziej boimy się bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem i staramy się go unikać. Zresztą co rusz dowiadujemy się, że ten kontakt może być zbędny. Rozmnażać da się za pomocą klonowania, choć na razie jest to zabronione. Oznacza to jednak, że wyzbycie się kontaktu z drugim człowiekiem jest - dzięki technice - w zasięgu naszej ręki. Brak realnego seksu nie oznacza przy tym, że wyzbywamy się pożądania. I tu pojawia się wirtualny seks. Uczłowieczenie seksu polegało na tym, że zaczęliśmy go przeżywać mózgiem i umysłem, a nie wyłącznie ciałem. Kultura jednak tak się degeneruje, że powoli ciało przestaje być nam potrzebne. Wystarczy usiąść przed komputerem i przeżywać wirtualne orgazmy.

To jest złe, bo wtórnie odczłowiecza seks. W ten sposób tracimy to, co w seksie jest najważniejsze i najwartościowsze - możliwość przeżycia miłosnego uniesienia, realizację uczuć. Taki seks na pewno nie da nam szczęścia. Wrócimy do poziomu zwierząt.



Kim bylibyśmy, gdyby nie seks w naszym życiu?


Na pewno nie ludźmi. Warto zauważyć, że wrotki żyjące 80 milionów lat bez seksu, nie wykształciły żadnych związków ani struktur społecznych. Można zaryzykować stwierdzenie, że seks odpowiadał za cały postęp w dziejach ludzkości. Dzięki pracom Freuda zrozumieliśmy, że nasza kultura, sztuka i religia powstały głównie po to, żeby zaspokoić pożądanie seksualne. Gdyby stworzona przez nas kultura nagle zniknęła i znów zaczęły obowiązywać prawa dżungli, nastąpiłby koniec człowieka. Nasza cywilizacja by zginęła, a ludzkość stała się marginalnym gatunkiem na ziemi.



















































Barbara Markowska jest filozofem, wykładowcą Collegium Civitas w Warszawie.