Instrukcja obsługi: to jest tekst wyłącznie do użytku kobiet, bo to one najczęściej dzielą życie z kimś, kogo nie ma. Czytać go można pod warunkiem nieobecności męża w domu; może to więc być dowolna pora dnia i nocy. Przed lekturą należy jednak sprawdzić, czy nie leży gdzieś notebook, laptop, palmtop, albo bluetooth. Jeżeli nie - to waszego męża też tu nie ma.

Dodatkowe instrukcje bezpieczeństwa: po zapoznaniu się z treścią artykułu musi on ulec natychmiastowemu zniszczeniu. Sposoby: patrz - filmy szpiegowskie albo o nieszczęśliwej miłości (zazwyczaj to te same). Bez obaw: obejrzałyście ich sporo, spędzając szereg upojnych wieczorów sam na sam z telewizorem.
Jeżeli teren jest czysty - zaczynamy.

Siedem na siedem

Z alkoholizmem jest prosto: z której strony by nie spojrzeć, dobrej strony się nie dopatrzy. Z pracoholizmem sprawa się komplikuje: to zdecydownie najszlachetniejsze uzależnienie. Bo jak tak zerknąć z jednej strony, to nawet całkiem ciekawie wygląda. Specjaliści uznają pracoholizm za nałóg, który powinno się leczyć: "Co nam z dóbr materialnych, jeśli rodzina jest w rozsypce: zaniedbuje się ją oraz naraża swoje życie i zdrowie?"

Ale są i tacy, którzy nie widzą niczego złego w tym, że ktoś oddaje się pracy. Podkreślają drugą stronę medalu: "Czy to źle, że zapewniają swoją pracą wysoką stopę życiową swojej rodzinie i nakręcają gospodarkę? Czy lepsze jest bezrobocie?". 33-letni Przemek Bulge, tata drugoklasisty, mówi po prostu: "Jestem pracoholikiem". I trudno się z nim nie zgodzić: prawie każdy odebrany telefon zaczyna od: "Przepraszam, mam spotkanie, będę uchwytny za pół godziny".
Mówi o sobie, że jest przedsiębiorcą, który "chwyta każdą okazję, by przekształcić ją w udany interes", szefuje również w stołecznym biurze podróży.
Ile dni w tygodniu pracuje?

- Siedem - śmieje się Przemek. - Nie mam stałych, sztywnych godzin pracy, nie muszę zrywać się o świcie, ale za to potem pracuję do późna. Czasem nawet podczas wieczornych spotkań ze znajomymi. Nigdy nic nie wiadomo, może podczas takiego spotkania urodzi się jakiś dobrze rokujący interes? Nawet na treningu syna zdarza mi się zerkać jednym okiem na niego, a drugim na telefon albo do służbowego notebooka - przyznaje. Twierdzi, że nie oddał się w szpony pracy dla zdobywania luksusów. - Nie dla nowych fur, nowych domów itd. Nie. Jeżeli już, to raczej po to, by zapewnić rodzinie, zwłaszcza synowi, dobre warunki życia.

Pracowity skarb

Na co dzień nie bawimy się w niuanse. Wrzucamy wszystkich pracujących dłużej niż do godz. 17, jak leci, do jednego worka z napisem: pracoholizm. Także Przemek mówi o sobie pracoholik w znaczeniu potocznym: ot, dużo i długo pracuje. Tymczasem pracoholizm i pracowitość to dwie różne sprawy. Dobrze widać to na przykładzie naszych sąsiadów zza zachodniej granicy. Każdy szanujący się Niemiec jest przecież pracowity, a jak nie jest, to znaczy, że nie jest Niemcem.
Ale uzależniony, pracoholik? Co to, to nie. Na uzależnienie od pracy Niemcy ukuli nawet małe i sympatyczne, jak na możliwości swojego języka, słówko: Arbeitswut, wściekłość pracy.

- Pracoholicy czują przymus pracy, uciekają w nią od życia, w tym od rodziny - tłumaczy Teresa Wardzyńska, psycholog, psychoterapeuta, kierownik stołecznego ośrodka Persona. Pracowici tymczasem wręcz na odwrót: dużo i długo pracują, bo mają jakiś zbożny cel, chcą np. utrzymać sporą rodzinę. Cały majstersztyk polega więc na tym, żeby odróźnić pracusia od pracoholika. Bo jeżeli jesteś z tym pierwszym - masz szczęście, jeśli z drugim - masz go mniej.

Pracuję, więc jestem

Niełatwo ich odróżnić, bo granica między pracowitością a nałogiem bywa bardzo subtelna i pokrętna, niczym pieniądze w małżeństwie, które w zależności od okoliczności bywają "moje" (nowe buty) i "nasze" (opłata za przedszkole). Przebiega ona - jak podaje na swojej stronie ośrodek psychoedukacyjny Asylon pomiędzy: "pracuję, bo lubię i chcę" a "pracuję, bo muszę".

- Bywa to bardzo mylące - opowiada warszawska psycholog. Przekonała się o tym na własnej skórze, na studiach. - Podpadła nam, znajomym z roku, koleżanka, która non stop chciała mieć najlepsze stopnie, a potem, już w pracy, najdłużej pracowała, nie chodziła na papieroski, plotki, nie dzwoniła do siostry z Grudziądza ani do narzeczonego w Stanach. Była inna. Nie bawiła się z nami. Szybko przylgnęła do niej łatka zakręconej pracoholiczki. Po kilku latach dowiedzieliśmy się, że po wypadku rodziców została sama z małym bratem, którego utrzymywała.

To dla niego wzorowa koleżanka starała się najpierw o stypendia, a potem o najlepsze wyniki w pracy, co dawało jej niezłą pensję i stabilną posadę.
- Nie była pracoholiczką. Była pracowitą, odpowiedzialną, dobrą i mądrą osobą, która postanowiła, że wychowa brata i utrzyma rodzinę. - Są sytuacje bez wyjścia, kiedy ktoś bardzo dużo pracuje, bo musi utrzymać rodzinę i żyć na przyzwoitym poziomie, tak jak np. lekarze, którzy biorą po 15 dyżurów; gdyby w jednym miejscu mogli zarobić więcej, nie musieliby tyle dorabiać - mówi dr n.med. Bohdan Woronowicz. - Czasem ta pracowitość dla postronnego obserwatora będzie wyglądała jak pracoholizm.

Przemek Bulge, szef biura podróży, nie czuje przytłaczającego przymusu pracy. Pracuje, "bo lubi i chce". - To mnie kręci. Nie lubię siedzieć w jednym miejscu. Nie byłbym dobrym księgowym zliczającym zera po przecinku ani maklerem, ani bo ja wiem... hutnikiem? Moje zajęcie daje mi satysfakcję, radość, a do tego zarabiam.

Wszystko, tylko nie urlop


Granica jest tak subtelna, że dla niektórych towarzyszek życia pracowitego osobnika - aż niewidoczna. Bo co to za różnica, czy jest pracusiem, czy pracoholikiem? Tak czy owak: non stop nie ma go w domu. Raz do roku, góra dwa, gdy dzieciaki się uprą, że chcą przypomnieć sobie ojca - na wczasy od biedy można pojechać w jakieś fajne miejsce, ale nie do babci, żeby jeszcze załapać się na żniwa.

Zatrzymujemy się na wczasach. Uwaga: wypoczynek jest papierkiem lakmusowym, dobrym momentem na przeprowadzenie testu - z kim dzielimy życie?
Bo urlop, jak wiadomo, to najgorszy koszmar pracoholika. Pracoholik na wakacjach potrafi wiele: potrafi upaść na złotej plaży i zemdleć. I tak: jeżeli partner co roku reaguje na wakacje jak diabeł na święconą wodę albo gdy już wyjedzie i jedyne co go trzyma przy życiu, to trzymająca się ucha komórka, która zapewnia stałe połączenie: plaża-praca-praca-plaża - to niestety może to być przypadek dla terapeutów. Jeżeli w dodatku systematycznie skraca sobie weekendy, z uporem maniaka twierdzi, że musi coś zrobić w niedzielę, chociaż mógłby w piątek albo w poniedziałek - zamawiamy wizytę u specjalisty, który powie: nie ma w pana życiu równowagi. I zajmie się nim.

Jeżeli jednak...

- Dużo pracuje, ale chętnie szuka i znajduje czas dla rodziny, zabiera gdzieś wtedy żonę i dzieci, jest aktywny, to prawdopodobnie jest jedynie pracowity i odpowiedzialny - mówi psycholog z Persony. Tylko jak zaklasyfikować Przemka? Odkąd pracuje w turystyce, załatwia interesy, podróżując do popularnych kurortów, opiekuje się także grupami polskich turystów. Zdaje się, że sprytnie sobie to wszystko ułożył: wakacje są pracą, a praca jest wakacjami. Proszę bardzo: nie są dla niego żadnym koszmarem, tylko przyjemnością.

- Kiedy tylko mogę i gdy syn może, bo nie koliduje to z jego szkołą - zabieram go ze sobą w podróż. Spędzamy wtedy ze sobą tydzień lub dwa. Teraz jedziemy właśnie na narty. Ale główną pieczę w tygodniu sprawuje nad synkiem mama. Jakie są koszty intensywnej pracy? Przemek nie owija w bawełnę: - Częste wyjazdy, praca do późna nie są prorodzinne.

Grusza kontra Egipt

Część mężczyzn sądzi, że kobiety oczekują przede wszystkim dobrobytu - pisze psycholog i psychoterapeutka Zofia Milska-Wrzosińska w swej książce Para z dzieckiem - i trudno im zaufać oświadczeniu żony, że wyżej ceni weekendy z mężem niż nową pralkę i zagraniczne wakacje. Prawda, i pani psycholog, bywają bezlitosne: Trzeba przyznać, że niektóre kobiety przekazują sprzeczne komunikaty. Domagają się, by mąż był do dyspozycji dla rodziny, ale też dostarczał więcej pieniędzy.

- Przyszła do mnie kiedyś para z problemem: pracoholizm męża - opowiada warszawska psychoterapeutka. - Po pierwszym spotkaniu sytuacja odwróciła się o 180 stopni: owszem, mąż bardzo dużo pracował. Żona miała o to żal, ale z drugiej strony 2-, 3-gwiazdkowy hotel na wakacje to już był dla niej i dla niego dyskomfort (małe dzieci muszą mieć przyzwoite warunki), podobnie jak tydzień bez rajdu po centrum handlowym oraz bez absolutnie koniecznego zabiegu u kosmetyczki. To, że szastała pieniędzmi na prawo i lewo, nie pomagało w tym, by on mniej pracował.

Kółko się zamykało, bo żona przyznawała, że owszem wydaje sporo, ale robi to tylko przez to, iż czuje się emocjonalnie opuszczona przez męża. - Kobieta musi się wtedy zastanowić, czego od męża wymaga: obecności w domu czy bardzo dobrych zarobków - komentuje doktor Woronowicz. - To jest sztuka wcześniejszego wyboru. Albo mamy wczasy pod gruszą, krem nivea i więcej męża w domu, albo mamy Egipt, drogi krem i nie mamy męża w domu - uśmiecha się Teresa Wardzyńska, zaznaczając, że nie mówi o nałogowcach.

Słodkiego, miłego życia

Nadszedł czas próby. Kończymy z testowaniem mężów i narzeczonych. Bierzemy się za siebie. Po uprzednim rozpoznaniu terenu, czy w pobliżu nie ma laptopa, bluetootha i notebooka - sięgamy po lusterko. Przyglądamy się sobie, przyglądamy... I pytamy (zaleca się szczerość, a nie odpowiedzi ideowo słuszne):
- gdzie byłyśmy na ostatnich wakacjach?
- jeżeli były to egzotyczne wakacje, czy mąż siłą doprowadzał nas do lecącego na nie samolotu?
- czy wózek na zakupach w hipermarkecie jest zawsze za mały?
- czy znają nas po imieniu w niektórych butikach i u kosmetyczki?

I w końcu:
- kto za tym wszystkim stoi (czytaj: kto na to głównie zarabia?)
- źle nam z tym, czy może... (jeszcze raz sprawdźmy, czy nie ma gdzieś obok laptopa i bluetootha) dobrze?
Jeżeli większość odpowiedzi wypadła nie tak, jak powinna - jesteśmy wspólniczkami procederu. Możemy odpowiadać za podżeganie do nieustającej harówki.
Bo jeżeli kobieta, czy oboje wolą wybierać rzeczy z górnej półki - to może oznaczać, że ten stan permanentnej pracy, wbrew pozorom, akceptują i chcą utrzymywać - twierdzą psycholodzy.

Ale wtedy nie przystoi już głównego żywiciela rodziny nazywać pracoholikiem, tylko chwalić, że jest zaradny.