Ale włos na marynarce naszego ukochanego to nic. Zdarzyło mi się w Paryżu być zaproszoną przez pewne małżeństwo do słynnej francuskiej restauracji La Tour D’Argent. Spotkaliśmy się w południe. W restauracji poza nami siedzieli sami Japończycy. Restauracja słynęła z pieczonej kaczki. To danie było tak sławne, że na stoliku znaleźliśmy kartki pocztowe z kolorową kaczką (już upieczoną). Zapewne właściciele restauracji życzyli sobie, byśmy do przyjaciół wysłali te kartki, rozsławiając słynną restaurację powstałą w 1582 roku przy Quai de la Tournelle. Na dodatek każda podana kaczka była numerowana.

Nie pamiętam dziś, jaki był numer kaczki, którą jadłam... Och, rozmarzyłam się, ale przecież nie miałam opowiadać o kaczce! Wracam więc do smutnej rzeczywistości. W pewnej chwili Marc, mąż Michelle, sięgnął płynnym ruchem przez cały stół i delikatnie wyjął perełki spod sweterka Michelle. Ułożył je pieszczotliwie na sweterku i powiedział chłodnym głosem: "Nie mów mi, proszę, że przed przyjściem do restauracji byłaś u krawcowej... Kiedy rano razem wychodziliśmy z domu, twoje perełki leżały grzecznie na sweterku”. Zrobiła się cisza wokół, nawet Japończycy zamilkli przy sąsiednich stolikach. Atmosfera zrobiła się ciężka. Michelle poczerwieniała z wściekłości raczej niż ze wstydu. Podobno kobiety najpierw jako bardzo młode czerwienią się, bo się czerwienią, a potem czerwienią się z tego powodu, że już się nie czerwienią... Obiadek był mimo pysznej kaczki drętwy. Ja coś próbowałam opowiadać, żartować, ale cisza wróżyła dramat z powodu trójkąta małżeńskiego.

Tak więc włos blondynki na jego marynarce to żart w porównaniu z perełkami pod sweterkiem. Kobiety, bądźcie czujne w każdą stronę!