"Nie zachęcam do romansów - powiedziała Kirshenbaum "Observerowi” - tylko podkreślam, że to skomplikowana sprawa. Trzeba tu delikatności i mądrego podejścia. Czasami związek nie działa i konieczne są zmiany”.

Kirshenbaum - ordynator Instytutu Chestnut Hill w Bostonie, autorka książki "When Good People Have Affairs” (Gdy porządni ludzie romansują) - twierdzi, że romans może wnieść ożywczy powiew do związku. Dzięki niemu dowiemy się, jakie są nasze potrzeby, inaczej spojrzymy na naszego życiowego partnera, odpoczniemy od rutyny.

"Dobry romans może być jak terapia" - twierdzi Kirshenbaum. "To jak radykalny, ale konieczny zabieg medyczny. Jeśli wasze małżeństwo ma zapaść, romans może być jak defibrylator”.

Tylko jedna ważna sprawa. Nigdy nie wolno się do niego przyznać. Bo zdaniem Kirshenbaum, prawda wyrządza najwięcej krzywy. "Jeśli zależy ci na szczerości, musisz zdecydować, z kim chcesz być i dochować tej osobie wierności do końca życia” - ostrzega psycholog.

Jej poglądy na temat zdrady spotkały się ostrą krytyką. "Nie wolno ignorować przykrych skutków, jakie wywołuje romans” - powiedział Phillip Hudson, członek Brytyjskiego Stowarzyszenia Terapeutów i Psychiatrów. I ma chyba sporo racji, bo w życiu nie jest tak kolorowo, jak wydaje się pani Kirshenbaum. Rzadko komu udaje się uratować związek, który zniszczyła zdrada.

Stosunek pani Kirshenbaum do niewierności w ogóle jest dość lekki - wydaje się, że pisarka ma więcej współczucia do zdradzających niż zdradzonych i jest bardzo wyrozumiała… Na przykład, jej zdaniem, większość kobieciarzy to mili, dobrzy ludzie, którzy szukają szczęścia i miłości.

"Oni strasznie cierpią, trzeba im pomóc poradzić sobie ze poczuciem winy i wstydem, bo te uczucia ich paraliżują" - uważa Kirshenbaum. Jej zdaniem, wciąż nie wykształcił się język, którym można rozmawiać o zdradzie, a jej pozytywne aspekty są zupełnie ignorowane. A może po prostu taki język jest niemożliwy, bo zdrada zawsze ma negatywne konsekwencje?