W czwartek rano ogarnął mnie totalny paraliż. Fizyczny i psychiczny. O 12.00 była operacja mamy.
W samo południe nie nadawałam sie do niczego. Siedziałam za moim roboczym biurkiem otępiała i w totalnym bezruchu. Modliłam się za zdrowie mamy. Czarne myśli kłębiły się w głowie. Co kilka minut dzwonił ktoś z rodziny, równie przerażony i przejęty, jak ja.
Na bieżąco otrzymywałam informacje dotyczące przebiegu operacji. Siostra z ojcem koczowali w szpitalu i dopytywali się każdej pielęgniarki i każdego lekarza, których spotkali na korytarzu, o stan mamy.

Nie miałam łakniena. To u mnie niespotykane. Rano, przed wyjściem do pracy, wypiłam jedynie odtłuszczone mleko. Nie mogłam przełknąć nawet kawałeczka pumpernikla z twarożkiem, mimo iż przygotowałam go w bardzo wyrafinowany sposób: z rzodkiewką, szczypiorkiem i jogurcikiem light.
W pracy nie ruszyłam też obiadu: sałaty z makrelą i pomidorami (z odrobiną sosu vinegret dla grubasków). Oddałam Krzysiowi, który nie miał dziś czasu wyskoczyć na służbowy lunch. Dostałam z tej okazji (szybkiego:-)) buziaczka. To był chyba jedyny moment w ciągu dnia, kiedy zrobiłam grymas przypominający uśmiech....
Zrobiło mi się naprawdę miło, kiedy patrzyłam na Krzysia pałaszującego mój dietetyczny obiadek.

Po pracy byłam wyczerpana na maksa. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Stanęłam na środku chodnika i się popłakałam. Wyrzuciłam z siebie wszystkie emocje, stres i napięcie. Nie miałam ochoty na grupowe ćwiczenia. Postanowiłam, że pojadę na wycieczkę rowerową z sąsiadem. Dałam z siebie wszystko...









Reklama

Parterzy akcji:

Reklama

www.zielonakawa.pl
www.osirtargowek.waw.pl
www.gymnasion.pl
www.celebrity.com.pl
www.genesisclinic.pl