"Pierwsze reakcje klientów na kolekcję przeszły moje najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że duch Comme des Garcons świetnie współgra z biznesowym zmysłem H&M" - powiedziała Rei Kawakubo, naczelna projektantka domu mody Comme des Garcons, tuż po niedawnej premierze jej najnowszej kolekcji w sieci szwedzkiego giganta odzieżowego.

Reklama

Rei Kawakubo słynąca z zamiłowania do asymetrii i nietuzinkowych rozwiązań formalnych tworzy modę już od ponad 30 lat i zawsze powtarzała, że chciałaby spróbować, co to tak naprawdę znaczy mariaż mody i biznesu. W tym roku, dzięki współpracy ze szwedzkim gigantem odzieżowym, udało jej się to w stu procentach. "Intelektualna i awangardowa kolekcja Rei Kawakubo dla H&M idealnie trafiła w gusta naszych świadomych mody klientów. To szczególnie ciekawa i świetna w noszeniu kolekcja, która zawiera znaki firmowe projektantki - poddane dekonstrukcji ubrania i doskonale skrojone klasyki ze specjalnych tkanin" - uważa dyrektor artystyczna H&M Margareta van den Bosch.

Projektanci chcą się sprawdzić

To właśnie podejście przyświeca projektantom decydującym się na współpracę z popularną, ogólnodostępną marką: chęć sprawdzenia się i zaistnienia w szerszym modowym obiegu, nawet kosztem nieco niższej jakości oferowanych produktów. "To spore wyzwanie, by projekt dostosować do szerszego grona odbiorców, a nie do pojedynczego klienta" - mówi Marcin Paprocki z projektanckiego duetu Paprocki & Brzozowski, który współpracował w ubiegłym roku z polską siecią odzieżową Reserved. "Nie chodzi jednak o to, że sam proces twórczy przebiega inaczej, choć oczywiście trzeba uwzględnić stronę technologiczno-produkcyjną całego przedsięwzięcia, ale raczej o fakt, że ani na moment nie może umknąć koncept pragmatyzmu, bo funkcjonalność to wartość nadrzędna dla konsumenta tej mody, czyli klienta sieciówki w stylu Reserved czy H&M" - dodaje.

Reklama

I trudno się z nim nie zgodzić. Jak tłumaczy Marta Grabowska z polskiego oddziału H&M: "Współpraca ze znanymi projektantami nie jest celem samym w sobie w naszej sieci, gdyż mamy własny zespół ponad 100 projektantów, którzy na co dzień tworzą nasze kolekcje, ale lubimy i staramy się zaskakiwać naszych klientów, stąd pomysł na kolekcje gościnne. Dowodzą one, że styl i design nie są kwestia ceny. Jeśli chodzi o wybór konkretnego projektanta, to liczy się jego doświadczenie oraz właśnie element zaskoczenia" - dodaje Grabowska. W tym roku te kryteria spełniła Gosia Baczyńska. Jej kolekcja dla Reserved trafiła do sklepów w tym tygodniu.

Gdzie tu jednak miejsce na indywidualizm i unikatowość cechujące tzw. wysokie krawiectwo? "Apetyt zainteresowanych modą rośnie w miarę jej konsumowania. Ludzie najpierw trafiali do Reserved, kupowali coś z kolekcji, jaką dla tej marki zaprojektowaliśmy. Na tym się jednak prawie nigdy nie kończyło. Sporo z tych osób przychodziło potem do naszego atelier, żeby uszyć sobie jakąś rzecz, ale już zaprojektowaną i skrojoną wyłącznie na siebie. Współpraca projektantów z popularnymi markami to świetny sposób na ośmielenie ludzi do zainteresowania się wyższą modą, która często wydaje im się niedostępna" - tłumaczy Paprocki.

Nie tylko się wydaje, ale raczej jest. Bo jeśli sukienka w H&M kosztuje średnio 79–129–249 zł, to koszt sukienki zaprojektowanej przez któregoś z rodzimych uznanych już projektantów należy szacować w granicach nie kilkuset, ale kilku tysięcy złotych. Zatem demokratyzacja tzw. mody wysokiej to często jedyna szansa na dotarcie z nią po prostu do ludzi. "I bardzo dobrze" - mówi Robert Serek, stylista, przedstawiciel domu mody Comme des Garcons na Polskę, który ubrania tej marki sprzedawał do tej pory w awangardowych tzw. guerilla stores. "Sam poszedłem do H&M w dniu premiery kolekcji Rei Kawakubo i zrobiłem zakupy na tzw. pamiątkę, bo przecież takie limitowane edycje zyskują szybko kolekcjonerską wartość".

Reklama

To akurat łatwo zauważyć na internetowych serwisach aukcyjnych. Na przestrzeni ostatnich czterech lat H&M już kilkakrotnie wprowadzało do swoich sklepów kolekcje ubrań sygnowanych nazwiskami znanych projektantów. Rok 2004 był dla tego trendu absolutnym przełomem. Kolekcja Karla Lagerfelda była bowiem pierwszą tego typu akcją i wywołała w świecie mody prawdziwą burzę. Lagerfeld, związany z markami ikonami haute couture (Chanel, Fendi, wcześniej Chloe), stworzył ciuchy dla przeciętnych ludzi z ulicy. To się nie mieściło w głowach modowych elitarystów obstających przy dostępności unikatowych kolekcji tylko dla grup wybrańców o sporych potrzebach estetycznych, ale i zasobnych portfelach. Teraz ciuchy sygnowane nazwiskiem Lagerfelda miały kosztować ledwie kilkadziesiąt euro. Nic więc dziwnego, że kiedy kolekcja trafiła do sklepów i wyprzedała się na pniu, dyrektor kreatywna H&M Margareta van den Bosch podjęła decyzję o zapraszaniu do współpracy innych projektantów. A na e-Bayu już następnego dnia po premierze kolekcji wyprzedane ubrania można było kupić za cenę kilkukrotnie wyższą.

Kim są klienci

Podobnie zresztą było z innymi wprowadzanymi przez sieciówkę kolekcjami: Stelli McCartney (2005 r.) oraz duetu Victor & Rolf (słynny płaszcz ze sprzączką w kształcie serca był przez chwilę najbardziej poszukiwanym ubraniem w internecie!) czy Roberto Cavalliego. Nikogo więc dziś nie dziwi, że w dniu debiutu kolekcji Comme des Garcons w Tokio przed sklepem w słynnej, ekscentrycznej modowej dzielnicy Harajuku już dzień wcześniej zaczęła się formować spora kolejka. W Warszawie wężyk utworzył się na kilka godzin przed debiutem kolekcji. Pod koniec dnia niewiele z niej zostało. "Słynne nazwisko projektanta i popularna marka to jednoczesna próba rozbudowania estetyki odbiorcy mody, ale też sposób na jej odmitologizowanie. Czasem ludzie po prostu krępują się przyjść do awangardowego guerilla store czy atelier projektanta, bo myślą, że to nie dla nich. Do H&M nikt się nie boi ani nie wstydzi chodzić. Gdy ludzi widzą tam ciekawe projekty znanych marek, przekonują się do nich. A potem często trafiają np. do mojego sklepu" - tłumaczy Robert Serek.

"Wśród szturmujących H&M widziałem też swoich dotychczasowych klientów i nie boję się, że do mnie nie wrócą, bo w sieciówce mogli coś kupić taniej. To limitowane kolekcje, na dodatek różniące się jakością od właściwej linii" - dodaje Serek. Właśnie na aspekt jakości zwraca uwagę dziennikarka "Guardiana” Hardley Freeman, która przed wprowadzeniem do sklepów H&M kolekcji Comme des Garcons ubolewała, że słynąca z materiałów najwyższej jakości marka nie ma prawa sprawdzić się w wersji "budget". Najwyraźniej jednak klienci byli innego zdania.

To również ograniczona dostępność (dodatkowo takie kolekcje nie są wprowadzane we wszystkich sklepach sieci) po części spełnia w dobie mariażu wysokiej mody z popularną marką wymóg elitarności. "Jednak postępująca demokratyzacja wysokiej mody idzie w parze z demokratyzacją społeczeństw" - uważa projektant mody Tomasz Ossoliński. To w latach 50. wymóg elitarności był nadrzędny, gdy startowali Dior, Yves Saint-Laurent. Ale stopniowo moda otwierała się na ludzi, domy mody zaczęły np. wprowadzać tańsze linie swoich ubrań. To, co się dzieje dziś, gdy w H&M możemy kupić Comme des Garcons, a w Reserved jest dostępna utrzymana w stylistyce lat 20. kolekcja Gosi Baczyńskiej, to najlepszy przykład na to, że na dobry styl zasługują wszyscy.

"Ci, którzy dodatkowo marzą o czymś, czego nie ma nikt inny i chcą w tę wyjątkowość zainwestować, przyjdą do atelier" - dodaje Ossoliński. "Gdy projektant tworzy swoją kolekcję dla popularnej marki, to wcale nie umniejsza to wartości jego kreacji, a dociera do większej liczy ludzi – trudno o lepszy sposób na popularyzację udanych projektów" - zgadza się Filip Niedenthal, wieloletni redaktor działu mody "Twojego Stylu", obecnie redaktor naczelny lifestylowego miesięcznika "Podróże”.

Wychodzi więc na to, że fakt, iż wielka moda schodzi coraz częściej z piedestału i trafia do naszych zwykłych szaf, to zjawisko nie tylko przyjemne dla kieszeni, ale i ważne w procesie budzenia estetycznej świadomości społeczeństw. No i jakże aktualne dziś, w dobie ekonomicznego kryzysu.