Renata Kim : Miała pani szczęśliwe dzieciństwo?
Hanna Świda-Ziemba: To bardzo trudne pytanie. Bo najpierw byłam chowana w warunkach cieplarnianych i w dobrobycie, a gdy miałam dziewięć lat, wybuchła wojna. Więc moje dzieciństwo dzieli się na dwa okresy: przed wojną i później, w czasie wojny.

A po wojnie?
Po wojnie, gdy miało się 15 lat, nie było się już dzieckiem. Wojna spowodowała przyspieszone dojrzewanie.

Więc wróćmy do czasu sprzed wojny.
To było typowe dzieciństwo dziecka z rodziny inteligenckiej. Miałam tak zwaną bonę, repatriantkę z Francji, podobnie jak inne dzieci. Chodziło o to, abym mówiła po francusku tak jak po polsku. Mieszkaliśmy w ładnym i przestronnym mieszkaniu, miałam własny pokój, dużo różnych zabawek, byłam racjonalnie, dobrze odżywiana, bo mama pracowała jako lekarz pediatra. Obiady jedliśmy o tej samej godzinie, całą rodziną. Służąca na dzwonek przynosiła kolejne dania, potem zabierała brudne talerze. Mieszkaliśmy wtedy w Wilnie i codziennie chodziłam z boną do parku, gdzie bawiłam się z innymi podobnymi do mnie dziećmi, które przychodziły ze swoimi bonami repatriantkami. Trudno powiedzieć, czy byłam wtedy szczęśliwa. Pamiętam, że zazdrościłam dzieciom z podwórka, które mogły się bawić, swobodnie biegać i włazić na drzewa.

Czego im pani zazdrościła? Czy one miały coś, czego pani nie miała?
Nie miały zabawek takich jak ja, własnego pokoju itp., ale miały swobodę. Mogły przeklinać, o czym zawsze marzyłam. Zazdrościłam im wrzasku i bicia się. I jeszcze taplania się w błocie. Te dzieciaki urządzały sobie bardzo ciekawe zabawy na podwórku, a ja mogłam tylko na to popatrzeć z wyżyn mojego balkonu.

Więc proletariackie dzieci miały bardziej beztroskie dzieciństwo niż dziewczynka z dobrego domu?
Ja się po prostu straszliwie nudziłam. Przeszkadzała mi narzucona dyscyplina, nie podobało mi się, że muszę rozmawiać po francusku i dbać o śliczne sukienki i kokardy. Czułam się jak ptak uwięziony w klatce. Choć oczywiście kochałam swoich rodziców i nie miałam im nic do zarzucenia. Brakowało mi tylko swobody. I drzwi do tej swobody otworzyła mi dopiero wojna.

Jak to?
Ojciec dostał się do niewoli niemieckiej, ale gdy udało się go wyciągnąć, zaczął pracować jako stróż nocny. Więc w dzień spał. Na dom przez całą wojnę zarabiała mama, pracując od świtu do nocy. Nikt mnie specjalnie nie kontrolował, więc mogłam chodzić na wagary do pobliskiego parku. I tam wreszcie spotkałam te wszystkie łobuziaki, na które dotąd spoglądałam z zazdrością. Ganiałam z chłopakami, a oni nazywali mnie swoją królową.

I to było szczęście?
Tak, to było szczęście. Wreszcie byłam swobodna i mogłam robić to, co chcę.

Rodzice nie mieli pojęcia o tym sekretnym życiu?
Dowiedzieli się o moich wagarach dopiero wtedy, gdy okazało się, że mam problemy z przejściem do następnej klasy. Wynikły z tego pewne przykrości, ale uważałam, że w sumie i tak mi się opłaca. Nikt nie miał dla mnie czasu, bo matka pracowała całymi dniami, by utrzymać nas wszystkich - ojca, mnie i maleńką siostrę Zosię. Zresztą po jej urodzeniu przestałam być najważniejsza. Ważna była Zosia, która urodziła się tuż przed wojną. Ja byłam duża. Gdy miałam 11 lat, a ona dwa, przejęłam nad nią pełną opiekę. To było naturalne w czasie wojny.

Bolało panią, że nie była już najważniejszą osobą w rodzinie?
Ależ skąd! Byłam naprawdę radosna. Jak mogłam się czuć zaniedbana, skoro wiedziałam, że rodzice bardzo nas kochają? Do dziś, kiedy spotykam się z siostrą, sporą część rozmowy poświęcamy właśnie rodzicom. I nie wspominamy bynajmniej ich ostatnich dni, ale mówimy o tym, jak wspaniały dom nam stworzyli!

Co było w nim takiego wspaniałego?
Nasz dom chronił przed niebezpieczeństwami świata. W czasie wojny było ubogo, bo nikt w naszej rodzinie nie umiał handlować, ale nie chodziliśmy głodni. Prawdziwy głód poznaliśmy dopiero w 1944 roku, kiedy do Wilna wkroczyli bolszewicy. Przedtem przeżyliśmy bombardowania i spalenie domu, a jeszcze wcześniej zostaliśmy wyrzuceni z naszego przedwojennego mieszkania. Ale mimo tych okropnych przeżyć matka potrafiła stworzyć pogodną atmosferę. Pamiętam, że w Wilnie po walkach ulicznych między bolszewikami a Niemcami na długie miesiące przestały działać wodociągi i elektrownie, więc siedzieliśmy niemal w całkowitych ciemnościach przy tzw. kopciałkach. I pewnego dnia mama przyniosła do domu karbidówkę. Ta lampa była dla nas ogromnym szczęściem. Bo wreszcie było jasno!

A jak wspomina pani ojca?
Bardzo dużo ze mną rozmawiał. O polityce i konspiracji, choć oczywiście nie przyznawał się, że działa w wywiadzie AK. Oboje rodzice byli bardzo mocnymi ludźmi, z niczego nie robili tragedii i nigdy nie panikowali. Poza tym szanowali moją i siostry indywidualność. Mówili, że nie będą się wtrącać do naszych życiowych wyborów. Stanowili dla nas wzór dzielności. Zawsze będę pamiętać, że kiedy mój ojciec z pracownika uniwersytetu został w czasie wojny zdegradowany do roli stróża nocnego, znosił ten los wojenny z godnością i spokojem. Rodzice powinni dawać dzieciom bezpieczeństwo. Moi właśnie tak robili.

Czy dziecko bezpieczne jest szczęśliwe?
Zamiast mówić o szczęściu, wolałabym się zastanowić, czym jest samo dzieciństwo. Bo dopiero z dobrze przeżytego dzieciństwa może wyniknąć charakter, który stwarza człowiekowi szansę bycia szczęśliwym. W tym okresie dziecko się rozwija i uczy się wszystkiego, dowiaduje się, jaki jest świat. Uczy się, patrząc na swoich rodziców, na to, jak oni ze sobą rozmawiają i jakie sądy wypowiadają na różne tematy. Wiele mogą też dziecko nauczyć kary i nagrody oraz okoliczności, w jakich je dostało. To wszystko daje mu sumę jego doświadczeń. Więc nie wydaje mi się, że dziecko musi czy nawet powinno być szczęśliwe. Z pewnego rodzaju szczęścia może wręcz wyniknąć nieszczęście.

Dlaczego?
Bo dziecko chowane w czułej i miłej atmosferze, gdzie wszyscy starają się mu dogodzić, chronią od wszelkich przykrości i obowiązków, ustępują z drogi, kiedyś wreszcie musi wyjść w świat. I będzie całkowicie nieprzygotowane do życia. Przeżyje ogromny szok. Samo dziecięce szczęście nie jest tak istotne, jeśli nie stanowi dobrego przygotowania do życia.

Więc nie należy za wszelką cenę stwarzać dziecku idealnego świata?
Ja nawet nie wiem, czy takie wysiłki rodziców mogą dać dziecku poczucie szczęścia. Dziecko powinno z jednej strony być przedmiotem uwagi rodziców, a z drugiej nie może stanowić centrum ich świata. Musi natomiast wiedzieć, że jest akceptowane bez względu na wszystko. I nawet wtedy, gdy je za coś karzemy, powinno pamiętać, że jest najważniejsze. Jeśli to wie, zniesie wszystko.

Pani zawsze wiedziała?
Zawsze. I ja, i moja siostra byłyśmy dla rodziców jedyne i wyjątkowe. Obie najważniejsze.

Czy należy ukrywać przed dzieckiem, jeśli w rodzinie dzieje się źle?
W pewnym sensie tak. Nie obnażać konfliktów, a tym bardziej pogłębiać kłótni przeciąganiem dziecka na swoją stronę. Przed wojną w inteligenckich domach obowiązywała zasada, że dzieci nie powinny wiedzieć o pewnych rzeczach, a szczególnie należy im oszczędzić pewnych doświadczeń.

I to była dobra zasada?
Oczywiście. Bo jeżeli czterolatek uczy się świata, obserwując kłótnie rodziców, których kocha i którzy dla niego są jednością, zupełnie nic z tego nie rozumie. To dla niego traumatyczne przeżycie. I nawet kiedy związek się rozpada, trzeba to spokojnie tłumaczyć. A przede wszystkim nie zwalać winy na drugiego z rodziców.

Co jeszcze przed dziećmi ukrywać? Mówić im o problemach finansowych czy lepiej nie?
Mówić, ale w taki sposób, by nie wpadać w panikę i czarnowidztwo. Bo dziecko musi wiedzieć, że dom jest bezpieczną kryjówką przed światem. Tam nic złego mu nie grozi, bo jest otoczone miłością i troską, bez względu na okoliczności. Choćby takie, jak brak pieniędzy.

Czy to recepta na wychowanie silnego człowieka?
Tak. I jeszcze od rodziców dziecko powinno się dowiedzieć, że trzeba być życzliwym i dzielić się z innymi. Jeśli nawet inne dzieci tego nie robią, trzeba wytłumaczyć, iż cudze zasady nie mają znaczenia, ważne są nasze. Trzeba uczyć otwarcia na innych. Egoizm i myślenie tylko o sobie nie jest źródłem szczęścia, ale ciągłego niepokoju, że coś się nie uda albo czegoś się nie ma. Każdy brak i niepowodzenie to katastrofa.

Ale czy wychowane w ten sposób dziecko nie będzie całkowicie bezbronne wobec bezwzględnego świata rywalizacji?
Odpowiem teorią psychologiczną. Człowiek ma różne potrzeby - najpierw fizjologiczne, potem potrzebę bezpieczeństwa, miłości, szacunku i wreszcie spełnienia. Choćby częściowe ich zaspokojenie w dzieciństwie, w czasie rozwoju fizyczno-psychicznego, zapewnia w przyszłości tak zwaną zdrową osobowość. Człowiek jako dorosły lepiej potrafi znieść braki, bo ma mocną, ufną wobec życia strukturę psychiczną. Tak przygotowany, w przyszłości spokojnie zniesie nawet głód i niebezpieczeństwo. Ale w domu musi zawsze na niego czekać akceptująca matka czy ojciec, którzy nie będą krzyczeć tylko za to, że przyniósł ze szkoły dwójkę.

Nie wolno się złościć za złe oceny?
Nie wolno. Raczej powiedzieć, że jeśli syn zrobił wszystko, co do niego należy, to reszta jest nieważna. Racjonalizować szkolne niepowodzenia i pocieszać. Oczywiście tylko wtedy, gdy dziecko stara się uczyć, bo lenistwa nie wolno pochwalać. Ale też ogromnym błędem jest wymagać, by dziecko zawsze przynosiło ze szkoły same piątki.

Kilka dni temu robiłam wyrzuty córce, że gdyby się bardziej postarała, miałaby szóstkę. Skrzywdziłam ją?
Ciągle pani pyta o szczęście, a tymczasem właśnie w takiej sytuacji mogła pani swoją córkę choć trochę do tego stanu przybliżyć. Zamiast kazać jej wkuwać, pozwolić pobawić się z kolegami. Niech zamiast szóstki przyniesie piątkę, ale niech czerpie radość ze spotkania z przyjaciółmi. Bo dzieciństwo nie może być czasem zafrasowania.

Nasze dzieci mają coraz więcej potrzeb. Powinniśmy je zaspokajać, czy raczej tłumaczyć, że większość gadżetów nie jest im potrzebna?
Trzeba poszukiwać tego, co w psychologii nazywamy stanem optymalnym. Chodzi o to, by dziecko mogło na coś czekać, o czymś marzyć i dostać to, gdy rodziców stać na taki wydatek. Krótko mówiąc, należy zadbać, by zaspokajanie potrzeb nie zmieniło się w spełnianie zachcianek. I by nie spowodowało u małego człowieka utraty odporności na pokusy.

A jeśli rodziców stać na spełnianie zachcianek? Mają sobie i dziecku tego odmówić?
Z powodów wychowawczych trzeba ograniczać potrzeby dziecka. Ono musi znać swoje miejsce w szeregu, musi wiedzieć, że potrzeby matki czy ojca są ważniejsze. Choćby dlatego, że to oni zarabiają, są starsi w rodzinie, opiekują się dzieckiem. Więc jeżeli w domu są pieniądze, niech mama kupi sobie najpierw sukienkę, a dopiero potem zabawkę synowi czy córce. Trzeba uczyć małego człowieka szacunku dla przedmiotów. Niech nie trzyma niepotrzebnie ani nie wyrzuca zabawek i ubrań, ale odda je do domu dziecka i zrobi to osobiście. Bo wtedy zobaczy, jak wielka jest radość obdarowanych i doceni wartość rzeczy. Kiedy byłam w szkole sióstr Nazaretanek, ciągle chodziłyśmy do sierocińca i oddawałyśmy swoje rzeczy.

I czego to panią nauczyło?
Przede wszystkim tego, że inni ludzie mają mniej niż ja. Że nie jesteśmy równo przez system obdzieleni, i to nie jest ani dobre, ani sprawiedliwe. Że inni też mają potrzeby i różnych rzeczy im brakuje.

Czy teraz też powinniśmy pokazywać dzieciom nierówności?
Oczywiście! Pokazywać, ale też tłumaczyć, że choć świat jest tak niedoskonale urządzony, to jednak my możemy dostrzegać problemy, a potem je naprawiać. Że możemy zauważać ludzi potrzebujących, a potem włożyć trochę wysiłku w to, by im nieco ulżyć. Właśnie dlatego dziecko powinno samo spakować, zanieść i wręczyć komuś swoje niepotrzebne zabawki i ciuszki. Bo tylko wtedy nauczy się, że czasem warto wyrzec się lenistwa, by ktoś inny był z tego powodu szczęśliwszy. Źródłem szczęścia może być poczucie wspólnoty, radość innych, poczucie własnej wartości i wewnętrzny spokój.

Hanna Świda-Ziemba, socjolog, wykładowca SWPS i UW, komentatorka współczesności, autorka studium o zniewoleniu człowieka w czasach stalinowskich oraz książek o pokoleniu młodzieży lat dziewięćdziesiątych













































































Reklama