Okrzyknięto panią "Miss Sejmu", a posłowie - nie tylko PO - wcale nie kryją, że im się pani podoba. Zresztą ten temat krąży również poza Sejmem. Jest pani obiektem pożądania i najseksowniejszą kobietą w polskiej polityce.

Reklama

Jestem przekonana, że w końcu cały ten szum wokół mnie - jako kobiety atrakcyjnej - ucichnie. Postanowiłam to po prostu przeczekać. Wykonuję rzetelnie moją pracę i to z nią chcę być identyfikowana. Bardzo ciężko pracowałam, żeby trafić do Sejmu i nie mam zamiaru tego zmarnować.

Rzeczywiście, kobiety w Sejmie to grupa nieliczna. Myśli pani, że polityka to wciąż salon old boyów, do którego płci pięknej zabroniono wstępu?

Polityka to męski świat. Dlatego kobiety, które się do niego dostały, grają na męskich zasadach. Uważam, że to błąd. Myślę, że świat polityki funkcjonowałby lepiej, gdyby kobiety funkcjonowały w nim na własnych zasadach. Kobiety nie są lepsze ani gorsze, są po prostu inne. Inaczej reagują na niektóre sytuacje.

Reklama

Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych zapytałam również mojego syna Stasia, czy kobiety powinny być politykami. Odpowiedział po namyśle: "Tak. To nawet byłoby lepiej!". Zapytałam mocno zdziwiona, dlaczego tak myśli. Stasio odpowiedział: "Bo gdyby kobiety były w polityce, to zajmowałyby się ważnymi sprawami, żeby drogi były proste, żeby ktoś opróżniał kosze na śmieci. A ci faceci to tylko głupotami się zajmują..." Myślę, że mój wtedy dziewięcioletni syn był rozsądniejszy niż wielu dorosłych.

A ja się z nim zgadzam. Gdyby więcej kobiet zajmowało się polityką, byłoby spokojniej i bardziej merytorycznie.

Może więc trzeba wprowadzić wymóg, by na listach wyborczych 50 proc. miejsc było zarezerwowanych dla pań?

Reklama

Z całą pewnością narażę się organizacjom kobiecym, ale osobiście jestem przeciwna takim rozwiązaniom.

Przecież w polityce brakuje kobiet?!

Tak, ale kobiety w mniejszym zakresie zajmują się polityką również dlatego, że po prostu nie chcą się nią zajmować. Odgórne regulowanie tego, kto się znajdzie na listach wyborczych, może doprowadzić do sytuacji, w której na tych listach znajdą się osoby przypadkowe. Jestem zwolenniczką wspierania inicjatyw kobiet, ale nie poprzez sztywne zapisy prawne.

A in vitro? Powstanie zapis o jego refundacji. To pomogłoby bardzo wielu parom, które nie mogą mieć dziecka, a jednocześnie nie stać je na tę metodę.

To wbrew pozorom bardzo trudne pytanie. Środki finansowe w obszarze zdrowia powinny być wydawane tam, gdzie przyniosą najlepsze efekty, gdzie najbardziej przyczynią się do poprawy stanu zdrowia obywateli...

Bepłodność to choroba i bardzo poważny problem społeczny.

Tak, ale przy in vitro tradycyjne miary skuteczności leczenia są trudne do zastosowania. W takich sytuacjach liczą się nie tylko względy medyczne, bo trzeba wziąć pod uwagę, że bezpłodność bywa równie silnym obciążeniem dla psychiki jak choroba nowotworowa - ale również np. względy demograficzne.

A może sprawa po prostu nie jest tak priorytetowa...

To nie tak. W przypadku metody in vitro potrzebna jest terapia hormonalna, której koszty mogą być bardzo różne. Czasem jest to półtora tysiąca złotych, a czasem dziewięć tysięcy. Gdyby państwo zgodziło się na finansowanie całej procedury oraz leków - jestem przekonana, że koszty tych leków u wszystkich zainteresowanych dziwnym trafem podskoczyłyby do maksymalnej kwoty.

A jeśli refundacja, to tylko dla małżeństw?

Jestem zwolenniczką tego, aby metoda in vitro była refundowana nie tylko dla małżeństw, lecz również dla heteroseksualnych par żyjących w stalym związku. Akurat w tej kwestii widzę duże szanse na kompromis. Czeka nas jeszcze sporo pracy, ale myślę, że jesteśmy na dobrej drodze, by dojść do porozumienia i wypracować optymalne rozwiązanie.

Przed dwoma laty Maria Kaczyńska była inicjatorką głośnego spotkania z dziennikarkami. Wtedy chodziło o debatę na temat zmian w Konstytucji. Czy według pani Pierwsza Dama powinna podjąć także temat in vitro?

Myślę, że pani Maria Kaczyńska mogłaby wziąć na siebie przekonanie posłów PiS, aby wycofali się z pomysłu zakazania in vitro w Polsce. Nie wiem, jakie poglądy na konkretne zagadnienia dotyczące procedury in vitro ma pani prezydentowa, dlatego trudno mi odnieść się do takiej inicjatywy. Z całą pewnością jednak każda próba podjęcia debaty publicznej może tylko pomóc - nigdy zaszkodzić.

Dr Joanna Mucha ma 33 lata. Jest doktorem ekonomii, specjalizuje się w ekonomice służby zdrowia. W 2001 roku ukończyła studia na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2002 roku należy do Platformy Obywatelskiej. Przez wszystkie te lata zajmowała się technicznymi aspektami funkcjonowania PO. W kolejnych kampaniach wyborczych odpowiadała za finanse komitetu oraz za rejestrację list wyborczych. W 2006 roku została Sekretarzem Regionu Lubelskiego. Współpracuje również z poseł Ewą Kopacz przy opiniowaniu projektów ustaw z zakresu opieki zdrowotnej.

Ma dwóch synów Stasia i Krzysia, którzy mają 12 i 8 lat. Chłopcy twierdzą, że mama jest czasem tak zapracowana, że trzeba wołać „Ziemia do mamy”, bo inaczej może przypalić obiad.

Na pytanie o to, co robi w wolnym czasie odpowiada "A co to jest wolny czas?”. Kiedy dokładniej poszukać, okazuje się, że kiedy ma go trochę więcej uprawia sport - ma niebieski pas karate shotokan.