O nowym zjawisku pisze brytyjski "Newsweek". Strony "pro-ana" prowadzone przez anorektyczki dla anorektyczek, które zachęcają do dalszego odchudzania, nie są nowością. Od lat wiadomo, że działają i że powodują wśród osób dotkniętych chorobą ogromne szkody, bo utwierdzają je w przekonaniu, że ich zachowanie to atrakcyjny styl życia, a nie problem psychiczny, który trzeba leczyć.

Reklama

Jednak dotychczas strony "pro-ana" działały w ukryciu. Były instalowane na prywatnych serwerach, zabezpieczone przed wejściem niepożądanych osób hasłami i loginami, docierały więc do nich tylko osoby wtajemniczone. Teraz stały się ogólnodostępne.

Każdy więc może przeczytać, jak w 30 dni zrzucić kilka funtów wagi (może to oznaczać ok.10 kg w ciągu miesiąca). Takich rad udziela brytyjska strona o nazwie "Ana Boot Camp". Autorki strony zachęcały dziewczyny do stosowania diety 500 kalorii i mniej, aż do 0! (kobieta powinna dostarczać sobie średnio 2000 kalorii dziennie).

Strona została już zablokowana, zanim jednak to nastąpiło, działała całkiem jawnie na popularnym serwisie społecznościowym, Facebook. Użytkownicy serwisu podają swoje prawdziwe dane, na przykład nazwiska. I to właśnie sprawia, że mamy do czynienia z nowym zjawiskiem. Anoreksja stała się rodzajem deklaracji młodzieńczego buntu pod hasłem: "Tak, jestem anorektyczką i jest mi z tym dobrze!". Ruch Pro-Ana stał się po prostu modny.

Reklama

Wieść o stronie "Ana Boot Camp"i innych jej podobnych na Facebooku rozniosła się szybko. Zaczęli je oglądać fani innych podobnych, ale tajnych stron. Niestety także ci, którzy podobnych stron nigdy nie odwiedzali. W efekcie do Facebooka zaczęli migrować użytkownicy konkurencyjnych portali społecznościowych jak MySpace czy Xanga. Jak twierdzili - nie w poszukiwaniu ekscytacji czy nowych wskazówek diet, ale w nadziei na wsparcie.

Jednak "wsparcie" to w całym problemie słowo - klucz. Oficjalnie grupy Pro-Ana pomagają w walce z chorobą, pozwalają wymieniać się z innymi chorymi poradami, jak wyzdrowieć. Jednak psychologowie przypominają, że pośród grup, które być może naprawdę oferują wsparcie, znajdują się takie, które otwarcie zachęcają do wyścigu po chorobliwą szczupłość.

Prof. Rebecca Peebles z Uniwersytetu w Stanford mówi wprost: "Im więcej takich stron ktoś odwiedza, tym większe ryzyko, że dozna zaburzeń odżywiania". Raport z 2006 roku, którego Peebles jest współautorką, wykazał, że 96 proc. osób z takimi zaburzeniami, które odwiedzały strony promujące odchudzanie, nauczyło się z nich głównie nowych diet i technik unikania posiłków. Profesor Steven Crawford, dyrektor Centrum Zaburzeń Odżywiania w Baltimore, przyznaje z kolei, że większość jego nastoletnich pacjentek coraz chętniej wchodzi na otwarte grupy w sieci po to, by wykrzyczeć swoją chorobę jako formę buntu. Efekt jest taki, że wśród uczestników grup powstaje przekonanie, że należą do elity - bo nie każdy ma siłę, by być anorektykiem.

Dlatego w Facebooku powstał nieformalny ruch Anty-Pro-Ana. Jego zwolennicy uparcie tropią ślady forów Pro-Ana i lobbują, by je unicestwić. Niedawno udało im się wyśledzić i doprowadzić do zamknięcia takiej grupy, a nawet konta jej założycielki. Dziewczyna zachęcała anorektyczki do publikacji w sieci swoich zdjęć, żeby inni mogli wytknąć, co jest w nich jeszcze za grube. Niestety - zlikwidowane grupy z powrotem przechodzą do podziemia, a wraz z nimi nastolatki, które znalazły już tam swoich pseudo-przyjaciół.