Raczej myślałam o ślubie, który planowaliśmy, a nie o rozstaniu, ale życie jest tak nieprzewidywalne… Tłumaczyłam sobie jego decyzję tym, że jest typowym Piotrusiem Panem - choć trzydziestoletnim mężczyzną, to jednak wciąż niedojrzałym chłopcem w przykrótkich spodenkach.

Reklama

Drażniły mnie wszystkie przygotowania do świąt, reklamy przypominały o przesłodkim scenariuszu bożonarodzeniowym, a ja miałam ochotę tylko płakać. Tak bardzo chciałam podzielić się z nim opłatkiem, czuć jego bliskość. A tu nic poza pustką i chęcią przebudzenia się w jakiejś o niebo przyjemniejszej codzienności.

Im było bliżej Wigilii, tym byłam smutniejsza, zamyślona, jakby nieobecna…. Niesamowicie tęskniłam za przeszłością z Robertem. To było silniejsze ode mnie. Nie mogłam opanować się, aby nie kupić dla niego prezentów. Po prostu bardzo chciałam wierzyć, że te święta będą tak radosne jak poprzednie.

Upiekłam makowca, ciasto drożdżowe z bakaliami, ulepiłam mnóstwo pierożków z kapustą i grzybami i inne smakołyki. No i przede wszystkim żyłam nadzieją. Mimo wszystko.

Przyszła w końcu Wigilia. I to taka piękna, bajkowa z puszystym śniegiem. Biały puch wprawił mnie w dobry nastój. Wciąż czaiła się we mnie nadzieja, że w ten wyjątkowy dzień w roku nie będę tylko z rodzicami i babcią… Kiedy robiło się coraz ciemniej, a pierwsza gwiazdka coraz bardziej miała ochotę uśmiechnąć się do nas, ktoś zapukał do drzwi. Moje serce zabiło tak jak kiedyś. Wiedziałam, że to on. Ach, moja radość była wielka. Kiedy otworzyłam drzwi, wpadliśmy sobie w ramiona, zaczęliśmy całować się, płakać, przytulać… Tego wieczoru wszystko sobie wyjaśniliśmy, miesiąc bez siebie uświadomił nam (Robertowi przede wszystkim!) jak trudno nam bez siebie żyć. Dwa lata temu, w drugi dzień świąt zostałam jego żoną. Tegoroczne święta spędzimy już we trójkę - z malutką Julią.

Reklama