Do Sejmu wpłynął już projekt ustawy o wypowiedzeniu konwencji przyjętej w Genewie 21 czerwca 1935 roku. Zdaniem rządu musimy to zrobić, gdyż taki obowiązek wynika z wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie przeciwko Austrii. Chodzi o wprowadzenie w życie zasady równego traktowania kobiet i mężczyzn w dostępie do pracy, kształcenia i awansu zawodowego.

Co ciekawe, pomysł rządowy pozytywnie zaopiniowały związki zawodowe. "Jesteśmy przeciwni zatrudnianiu kobiet na stanowiskach górniczych. To nie szowinizm, ale szacunek dla płci pięknej. Nasi prawnicy opiniowali rządowy projekt, ale niestety nie znaleźli sposobu, aby go zablokować" - mówi Wacław Czerkawski, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce.

To samo usłyszeliśmy w Biurze Polityki Społecznej "Solidarności". "Wniosek o wypowiedzenie konwencji wydaje się uzasadniony, szczególnie że konwencja z 1935 roku określa tylko miejsce pracy, a nie warunki, które to miejsce powinno spełniać. Wyraziliśmy więc pozytywną opinię" - przekazała nam Danuta Wojdat.

Czy więc oznacza to, że wkrótce uzbrojona w kilof blondynka w kasku na głowie nikogo pod ziemią dziwić nie będzie? "Powiem szczerze, nie wyobrażam sobie tego" - kręci głową Radosław Poraj-Różecki, rzecznik KGHM Polska Miedź. "Górnictwo używa sprzętu i maszyn, których obsługa wymaga fachowej wiedzy i sporych umiejętności. Jak na razie kobiety w Polsce ich nie posiadają" - dodaje.

Warto przypomnieć, że w Polsce kobiety pod ziemią pracowały jeszcze do 1958 roku. Po wypadku Haliny Karbowniak, która w kopalni straciła rękę, jednym zarządzeniem obejmującym całe górnictwo panie przeniesiono na powierzchnię. Pracują teraz na przykład na wydziałach przeróbki węgla.

Dr Tadeusz Ledwoń, specjalista medycyny pracy z Katowic, przeciwwskazań do pracy kobiet na dole nie widzi."Jeśli przejdą badania wydolnościowe i psychologiczne, to mogą zjeżdżać na dół" - kwituje. Zastrzega jednak, że praca na przodku jest niezwykle obciążająca dla organizmu, górnik spala podczas zmiany ok. 5 tys. kalorii, czyli dwa i pół razy więcej niż zwykły człowiek. "To zajęcie dla mężczyzn. Twardych. Prawdziwych siłaczy" - dodaje.

Ale przecież kobiety mogłyby znaleźć zatrudnienie na dole chociażby jako metaniarze (czy raczej: metaniarki). "W tym wypadku decydujące znaczenie ma test psychologiczny. Nie każdy wytrzymuje napięcie związane ze świadomością istnienia ton skał na głową i zagrożenia wybuchem. Nie wiem, czy sprawdziłaby się tu matka, która zostawiła dzieci w domu" - mówi Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej. W tej największej firmie górniczej w Europie 19 kobiet zjeżdża regularnie na dół. Ale to głównie geofizycy i geolodzy. Formalnie zajmują stanowiska pracy na powierzchni.

O pomyśle pracy kobiet na przodku jednoznacznie wypowiadali się za to górnicy, a przed wypowiedzią robią znaczący ruch palcem wokół czoła... "To absurd. Na pewno bym na to córkom nie pozwolił. Ta poprawność polityczna kiedyś kogoś zabije" - mówi Zbigniew Kawa z kopalni Budryk.

Podobnego zdania jest Anna Stachoń ze Świętochłowic. Kobieta szuka pracy. Ma 32 lata i ojca górnika. "Nie wierzę, żeby dziewczyny zdecydowały się na taką pracę. Od tego mamy ojców, mężów i braci" - mówi.
Konwencję z 1935 roku wypowiedziały już: Australia, Chile, Finlandia, Irlandia, Luksemburg, Kanada, Królestwo Niderlandów, Nowa Zelandia, Peru, Szwecja, Urugwaj, Wielka Brytania i Zambia. Ale kobiet pod ziemią tamtejsze kopalnie nadal nie zatrudniają. Panie zjeżdżają za to na dół w Nikaragui, ale... w kopalniach złota.


Kopalnia to moja pasja

Sławomir Cichy: Jak często zjeżdża pani na dół do kopalni?

Agnieszka Ciborek, geofizyk w koplani Pokój w Rudzie Śląskiej: Co najmniej 12 razy w miesiącu. Ale to przyjemna, choć odpowiedzialna praca.

Poleciłaby pani pracę na dole w kopalni innym kobietom?
Jako geolog albo geofizyk - naturalnie. Sama jestem tego dobrym przykładem. Ale na przodku albo fizycznie, w żadnym wypadku. I nie chodzi nawet o stres i niebezpieczeństwo. Tam jest często grubo ponad 30 stopni, olbrzymia wilgotność. Dodatkowo ciśnienie i strop na wysokości kilkudziesięciu centymetrów. To tak jakby człowiek cały dzień przebywał pod wodą z warstwą lodu na jej powierzchni.

Twierdzi pani, że kobiety nie dadzą rady?
Ależ dadzą, dadzą. Tylko jakim kosztem? W wieku 35 lat będą wyglądać na 50. To morderczy wysiłek w agresywnym środowisku.

To po co zmieniać prawo? Dla poprawności politycznej?
W tym wypadku chodzi o danie możliwości kobietom pracy w kopalni na dole. Konwencja Genewska tego zakazywała. A przecież na dole nie pracuje się tylko fizycznie.






























Reklama