Klara Klinger:Jak umiejętnie wybrać szkołę, żeby nie posłać dziecka tam, gdzie będzie prześladowane albo samo nauczy się prześladować innych? Na co zwracać uwagę?
Aleksander Nalaskowski
: Przede wszystkim trzeba się przyjrzeć temu, gdzie występuje przemoc. A przemoc występuje najczęściej w dużych osiedlowych szkołach rejonowych. Ale są też takie placówki, gdzie nie słyszy się o tym problemie. Istnieją takie wyspy normalności: są nimi szkoły niepubliczne.

Dlaczego akurat w tych szkołach nie ma przemocy?
Dlatego że tam prowadzi się edukację zróżnicowaną. To znaczy taką, w której dzieci dobiera się według konkretnego klucza. Takim kluczem mogą być rozmaite kryteria. Jednym z nich jest na przykład wyznanie uczniów i wtedy tworzy się szkołę: katolicką, prawosławną, żydowską... Innym może być narodowość i wtedy powstają szkoły etniczne: białoruskie, ukraińskie, kaszubskie; kolejnym płeć, czyli szkoły albo dla chłopców, albo dla dziewcząt. Ale może to też być szkoła sportowa. Kiedy dzieci są dobierane według jakiegoś klucza, wtedy łączy je coś więcej niż przypadek i taka grupa dużo lepiej funkcjonuje niż w placówce, w której dzieci znalazły się tylko dlatego, że mieszkają w tej samej dzielnicy. Co więcej, osiągają też lepsze wyniki w nauce. To są znakomite szkoły.

Tyle że wielu Polaków albo nie stać na szkołę niepubliczną, albo po prostu jej w okolicy nie ma. Co mają wtedy zrobić. Na co powinni zwrócić uwagę, posyłając dziecko do szkoły publicznej?
Szkoła jest odzwierciedleniem osoby dyrektora. Więc dużo o szkole powie nam sama jego postać. Jeżeli w szkole się źle dzieje, to często, oczywiście nie zawsze, oznacza, że dyrektor siedzi za skórzanymi drzwiami, bardzo daleko, jest niewidoczny, nie zna uczniów. On kieruje tylko biurem, a nie szkołą. Nie ma go wśród wychowanków. Warto też zwrócić uwagę, w jakim stanie znajduje się budynek szkolny, czy jest pomazany graffiti. Innym czynnikiem mówiącym wiele o kondycji danej placówki jest to, czy jej uczniowie chodzą na wagary. Jeżeli tak, oznacza to, że tu prawie nikt nie przestrzega prawa.

O co pytać, jeżeli chcemy lepiej poznać szkołę?
Bardzo łatwo mówi się o olimpijczykach. I zazwyczaj takimi osobami chwalą się dyrektorzy, mówiąc o podległej sobie placówce. Ale należy pytać o ogony, o tych, którzy nie są geniuszami. Trzeba też pytać o to, jakie trudności występują w szkole. Czy szkoła ma problemy z narkotykami? Czy jest przemoc wśród uczniów i jak szkoła sobie z nią radzi, jak jej przeciwdziała? Jeżeli na tak ważne pytanie - o sposoby zapobiegania przemocy - dostajemy odpowiedź ogólnikową w rodzaju: rozmawiamy, staramy się zrozumieć, tłumaczyć, nic na siłę - to to są bajki. To już wiadomo, że coś jest nie tak, trzeba to potraktować jak sygnał ostrzegawczy. Im konkretniej dyrektor odpowiada na pytania, tym lepiej o nim świadczy. Znaczy to wówczas, że problem ma przemyślany i że coś w tym kierunku robi. Powinien też powiedzieć, w jakim stopniu ich walka jest skuteczna.

Szkół jest w Polsce dużo, łatwo o dobrego dyrektora?
Nauczycieli w Polsce mamy 700 tys., szkół - 10 tys. Czy wyobraża sobie pani znalezienie 10 tys. sprawnych menedżerów? Trzeba być realistą, sprawnych dyrektorów jest bardzo mało. Więc warto zwracać uwagę na osobę dyrektora, by w razie potrzeby rodzice mieli się do kogo zwrócić. Aby nie dochodziło do takich sytuacji, że na przykład ojciec chłopca bitego w szkole wobec bezradności pedagogów sam znalazł kilku opryszków i nasłał ich na prześladowców swojego syna. Musiał działać na własną rękę, bo nie miał po co iść do dyrektora. Wiedział, że ten mu nie tylko nie pomoże, a jeszcze pogorszy sytuację.

Przemoc w szkołach istniała zawsze. Dziś bardzo dużo się mówi o tym zjawisku. Czy dlatego, że według pana przemoc się obecnie nasiliła? Czy dlatego, że temat jest modny w mediach?
Pamiętajmy, że przemoc występuje nie tylko w szkole, szkoła jest tylko jednym z miejsc, gdzie do niej dochodzi. Z przemocą spotykamy się na stadionach, dyskotekach, ulicach. Przemoc jest wpisana w każde działanie policji, która podejmuje interwencję. Jest to zjawisko wszechobecne, dlatego nie mogło ominąć szkoły.
Oczywiście o ile przemoc na stadionach polega na pchnięciu nożem, o tyle w szkole odbywa się na niższym poziomie, bo jej uczestnicy są mniej wprawni. Więc problemem jest nie przemoc, która jest zjawiskiem trwałym i zawsze istniała, tylko stopień jej nasilenia. We Wspomnieniach niebieskiego mundurka Wiktora Gomulickiego lizusa też sprali koledzy, bo donosił. A czytelnicy sympatyzują z nimi. I jeżeli nie wychodzi to poza granicę - jak ja to nazywam - sztubactwa, póki to nie przekracza normy koleżeńskiej bójki, to nie jest to jeszcze problem. Ale kiedy przemoc staje się rytuałem, elementem szkolnego obyczaju - bo rządzą w niej neoplemienne stosunki - to zaczyna się źle dziać. I jeżeli szkoła nie zareaguje od razu, pozwoli się zjawisku rozplenić, dopuści do nieprzestrzegania prawa, pojawi się szkolny watażka, potem kolejny, a przemoc stanie się popularna. I tak samo jak trudno wyplenić ze szkoły wulgaryzmy czy swobodny strój, tak samo trudno się będzie pozbyć przemocy.

Ale gdzie jest granica, kiedy jeszcze chodzi o zwykłe sztubackie wybryki, a kiedy mamy do czynienia z przemocą?
Trudno ją jasno określić. Ale można powiedzieć, że wtedy, kiedy po bójce między sobą chłopcy znowu mogą być kolegami i za chwilę grają razem w piłkę, to jest to jeszcze sztubackie zachowanie. Ale jeżeli dochodzi do tego, że jeden z nich boi się przychodzić do szkoły, to już jest bardzo nie w porządku.

Jak w takim razie walczyć z przemocą? Jak ją minimalizować?
Nie zwalczymy przemocy, jeżeli nie zaczniemy przestrzegać podstawowych norm w najdrobniejszych sprawach, począwszy od zmieniania butów, eliminowania graffiti, niedopuszczania do wagarów.
I należy przywrócić rodzicom odpowiedzialność. Nie każdy chyba zdaje sobie sprawę, że edukacja kosztuje. Więc gdyby powstał cennik przewinień szkolnych, a w nim wagary wyliczono by na przykład na 60 zł i takimi kosztami obciążono rodziców albo pełnoletnich uczniów, to może by dwa razy się zastanowili, zanim by opuścili lekcje. Często też się zdarza, że szkoła kupuje bilety do kina, a dzieci zamiast iść na film, traktują ten czas jako wolny. Wtedy też powinni zwrócić pieniądze. Także wówczas, gdy ktoś z uczniów wymaluje szkolną ścianę. Kolejna rzecz, jeżeli dziecko się spóźnia - po trzech razach powinna obowiązywać szkółka sobotnia, gdzie odrabiałoby się zaległości. Niestety większość rodziców zupełnie nie interesuje się losem dziecka, najchętniej oddaliby je na całodobowe wychowanie.

Często się zdarza, że rodzic nawet nie przeczuwa, że jego dziecko to chuligan. Domowy idealny aniołek w szkole okazuje się diabłem wcielonym...
Zjawisko to jest bardzo znane. Podwójna tożsamość, podwójna osobowość - inny w szkole inny w domu. Ja sam miałem dwóch synów - jeden w domu do rany przyłóż, kulturalny, a w szkole błazen i aktor. Drugi na odwrót. Dlaczego tak się dzieje? Dziecko po prostu często musi móc gdzieś odreagować. Jeżeli na jakimś polu pojawia się opresja, na innym następuje odreagowanie. Warto więc konsultować się z nauczycielami w szkole i rozmawiać z nimi na temat naszych dzieci.

Mówi pan, że dochodzi w Polsce do eskalacji przemocy. Jak daleko może się to zjawisko posunąć?
Każdy następny bodziec musi być silniejszy od poprzedniego. I jeżeli teraz dochodzi w szkołach do wybijania zębów, filmuje się obmacywanie dziewczynek i kopanie nauczycieli, to za chwilę przestanie to być emocjonujące. To już nie będzie nikogo satysfakcjonować, uczniowie będą potrzebowali silniejszych wrażeń. Najpierw pojawią się korkowce, potem pistolety łzawiące. To się stanie normalne. Nie wróżę przyszłej szkole niczego dobrego.



Aleksander Nalaskowski, prof. dr hab., jest pracownikiem naukowym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ponad ćwierć wieku był nauczycielem szkół podstawowych i średnich, a od 20 lat wykłada w Instytucie UMK dydaktykę i pedagogikę ogólną. Recenzent podręczników i programów nauczania.
































Reklama