Do muzyki ciągnęło ją już od dziecka. Rodzice jednak byli nieustępliwi. „Wymyśl sobie, co chcesz, tylko nie muzykę” – mówili. Nie wierzyli, że muzyka może zapewnić byt. „Nie wierzyli i dzisiaj ich rozumiem. Chcieli po prostu chronić córkę przed czymś, czego sami nie znali. To po pierwsze, a po drugie – ojciec chciał mnie jako kobietę chronić przed światem, który uważał za brutalny. Bo był przekonany, że kobieta, by w nim coś osiągnąć, musi przejść przez wiele łóżek” – wspomina Halina Młynkova w rozmowie ze „Zwierciadłem”.

Reklama

Jego śmierć uniemożliwiła jej udowodnienie, że to nieprawda. Ale udowodniła innym. Choć na początku nic nie zapowiadało takiej oszałamiającej kariery...

BRATHANKI I HALINKA, CZYLI WULKAN NA SCENIE

Któregoś razu zadzwonił telefon i odezwał się męski głos z propozycją, żebym zaśpiewała z Brathankami. Oni pierwsi zrobili ze mną próbę. Pomyślałam, że pogramy trochę w Krakowie i się skończy. Nikt się nie spodziewał takiego rozwoju wypadków” – opowiada wokalistka.

Reklama

Zagrali ponad tysiąc koncertów w cztery lata. A potem odeszła. Poszło o to, że była w ciąży... „I o brak szacunku o mnie” – dodaje zdawkowo Mlynkova. Dziś zarzuca sobie naiwność i to, że ją wykorzystywano. „Uważałam, że jeśli kogoś darzę szacunkiem, on mi odpłaci tym samym, ale szacunek często trzeba sobie wytupać. Mój wieczny optymizm nie pasuje do tego świata”- wyznaje. W ciągu lat nieobecności, jak sama mówi, nie próżnowała.

Wychowała synka Piotrusia, przygotowywała się wokalnie i psychicznie do powrotu na scenę. I spełniała się jako żona aktora Łukasza Nowickiego, syna Jana Nowickiego. I w siedem lat po ślubie nie wyobraża sobie kryzysu małżeńskiego, choć żadne z ich dwojga aniołem nie jest. „Towarzyszą nam wszystkie emocje. I dobrze, bo nie doceniłabym dobrych chwil bez tych burzliwych. W związku musi być pewien niedosyt, oddech, wolność” – mówi Halina i przyznaje, że oni na nudę nie mogą narzekać. „Nasz związek jest bardzo dynamiczny, cukiereczki dwa to nie my. Czasami się na siebie obrażamy. Jak ktoś mówi o swoim małżeństwie: >>myśmy się jeszcze nie pokłócili<<, myślę: co za nudy” – dodaje.

WIELKI COME BACK

Reklama

Dziś wraca - mądrzejsza, bardziej doświadczona i... ze zmienionym głosem. „Czuję się dojrzała, odpowiedzialna, zmienił mi się głos na taki, jaki chciałabym mieć” – zdradza. „To dla mnie idealny moment, wokalnie, psychicznie, rodzinnie” – dodaje. Śpiewa w teatrze Sabat (u przyszłej żony swojego teścia, Małgorzaty Potockiej) ulubioną piosenkę z ukochanego musicalu i kończy nagrywanie solowej płyty.

Podpisanej już nie „Halinka” a „Halina”... „Ta Halinka zaistniała wbrew mojej woli. Sama nigdy bym się tak nie nazwała” – wspomina Mlynkova. Dziś sama kreuje swoje życie i żegna się z nielubianym, infantylnym zdrobnieniem. „Nadszedł czas Haliny. Halinka to przeszłość” – mówi.